niedziela, 30 grudnia 2012

Noworoczne postanowienia

Psychologowie radzą ostatnio w telewizji jak dotrzymywać noworocznych postanowień. Wiadomo bowiem powszechnie, że są one najczęściej jedynie życzeniami (najczęściej bynajmniej nie pobożnymi, choć zmierzają w tzw. dobrym kierunku). Coraz więcej widać i słychać nawet dowcipów na temat fiaska takich postanowień. Ludzie spinają się, napinają się i wytężają w sobie by coś zmienić. Najczęściej kończy się to tylko głęboką frustracją, skutkującą tzw. machnięciem ręką i popadnięciem jeszcze głębiej w nałóg, który zamierzali rzucić czy jeszcze większym przybraniem na wadze (w przypadku postanowień dotyczących odchudzania).
Dzisiaj dotarło do mnie jeszcze wyraźniej jakie to szczęście, że Bóg dał mi Ducha Świętego i że to On prowadzi mnie i dodaje mi sił by pełnić Bożą wolę. Nie muszę się spinać, walczyć, umartwiać w chory sposób jak czyni to wiele osób, uważających się za chrześcijan.
Nie znaczy to, że nie mam noworocznych postanowień. Tak się jakoś złożyło, że pojawiły się we mnie akurat teraz, ale przecież początek nowego roku to rzecz całkowicie umowna. Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne temu: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. (Ewangelia Mateusza 22:37–39) – od pewnego czasu te słowa Jezusa mocno tkwią we mnie i nie jest to niczym nadzwyczajnym, powinny być żywe w każdym chrześcijaninie. Dotrzeć do sedna ich znaczenia i bezkompromisowo wcielać w życie – to moje postanowienie noworoczne.
Wbrew pozorom kochanie Boga CAŁYM sercem, CAŁĄ duszą, z CAŁEJ myśli (i CAŁEJ siły – jak dodaje ewangelista Marek) to zadanie nieoczywiste i wcale nie proste, podobnie jak miłowanie bliźniego jak samego siebie. Wiem jednak na pewno, że wypełnianie tych przykazań nie stanie się powodem mojej frustracji. Bo nie na swoich siłach polegać będę w ich wypełnianiu.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Całe stworzenie wzdycha i cierpi

Dzisiaj przyglądałem się Krynkciemu, czternastoletniemu kocurowi, którego niegdyś podarowałem w prezencie zaręczynowym mojej żonie. Nazwany przez nią tym niepowtarzalnym imieniem, niegdyś był postrachem wszystkich psów na osiedlu, a jego przynależność gatunkowa dla wielu nie była jasna ("Patrz, to ryś czy żbik?!"). Dziś z trudem powłóczy łapami a jedzenie ulubionych piersi z kurczaka nie wchodzi już dla niego w grę. Gdyby mógł mówić pewnie sporo by ponarzekał a już na pewno cichutko pojęczał.
Kiedy patrzyłem w jego zmętniałe ślepia nie mogłem nie myśleć o tych słowach: Wiemy bowiem, że całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd. (List Pawła do Rzymian 8:22) Apostoł Paweł mówi o całym stworzeniu, nie tylko o człowieku. Ten rozdział listu szczególnie przemawia do mnie w tłumaczeniu Nowej Biblii Gdańskiej: Bo stworzenie czeka żarliwie na otwarte ukazanie się dzieci Boga. Ponieważ stworzenie nie zostało świadomie podporządkowane marności, ale dla Tego, który podporządkował, w nadziei, że to stworzenie zostanie uwolnione z niewoli deprawacji, dla chwały wolności dzieci Boga. Wiemy, że całe stworzenie wspólnie wzdycha i razem cierpi bóle porodowe aż do teraz. (8:19-22)
Dla mnie ułomna starość Krynkciego jest potwierdzeniem skażenia świata grzechem. Co będzie, gdy jak głosi Słowo Boże nastąpi "otwarte ukazanie się dzieci Boga"? Tego nie wiem ale ufam mojemu Panu, że wszystko urządzi najlepiej jak tylko można. Wiem jednak, że ja jako dziecko Boże już dziś na pewno nie będę pogłębiał tych westchnień i boleści stworzenia.
Minionego lata na podwórku dwie dziewczynki obrzuciły Krynkciego kamieniami, tak dla zabawy. Co by sobie wtedy myślał, gdyby mógł? Jako wierzący uważamy, że zajmowanie się zwierzętami czy nawet myślenie o nich jest poniżej naszej godności. Wydaje mi się, że dzisiaj wyczytałem w Biblii coś całkiem innego, że Bóg stawia przed nami wyraźnie określone zadania...
Niedawno słuchałem kazania brata Aleksandra Barkociego. Mówiąc o wypełnianiu woli Bożej przytoczył m.in. przykład człowieka, który był pijakiem i okrutnikiem. Kiedy nawrócił się z dnia na dzień, pierwszym stworzeniem, które dowiedziało się o jego narodzeniu na nowo była koza, którą ten gospodarz miał zwyczaj bić co rano po wstaniu z łóżka. Jej los nagle się odmienił - ukazało się jej dziecko Boże.

piątek, 21 grudnia 2012

To nietakt cieszyć się z Jezusa?


Po strzelaninie w Newtown (14 grudnia br. doszło tam do masakry w szkole podstawowej) postanowiono, że na znak żałoby w miasteczku nie będą pojawiały się żadne świąteczne dekoracje.
Chcę podkreślić, że mój stosunek do takich iluminacji jest – powiedzmy ogólnie – chłodny, uważam, ze są one raczej świadectwem ludzkiej pychy i źródłem napędzanej przez nią rywalizacji sąsiedzkiej i nie tylko (ostatnio także w polskim internecie mamy do czynienia z prześciganiem się polskich miast w świątecznych fajerwerkach i próbami mobilizacji ludzi, by głosowali kto jest w tym lepszy). Co innego danie wyrazu temu, że traktujemy jako coś niezwykłego i odświętnego wspomnienie przyjścia na ziemię naszego Pana, co innego nieumiarkowane wyrzucanie w błoto (pośniegowe) tysięcy, jeśli nie milionów złotych na świecące choinki i renifery przed domami.
To pewna dygresja, uderzyło mnie natomiast w decyzji władz Newtown to, że uważają, iż dla mieszkańców miasteczka świąteczne dekoracje są jedynie wyrazem radości o bliżej nie sprecyzowanym charakterze. W takim przypadku ich ograniczenie byłoby słuszne – nietaktem jest w sposób nieumiarkowany objawiać swoją radość, gdy obok nas ktoś przeżywa tragedię.
Jeżeli jednak przypomnimy sobie, że cieszymy się z bardzo określonego powodu, a jest nim fakt, że 2000 lat temu Jezus Chrystus przyszedł na ziemię, by umrzeć za nas i tym samym swoją krwią wykupić nas od śmierci wiecznej – to sprawa wygląda całkiem inaczej. Inaczej właśnie przede wszystkim dla rodzin tragicznie zmarłych. To zwłaszcza oni powinni przypomnieć sobie, że dzięki radosnemu wydarzeniu sprzed wieków ich dzieci miały szansę trafić prosto w ramiona Ojca. Bez narodzin Jezusa i jego śmierci na krzyżu nie byłoby to możliwe.

piątek, 14 grudnia 2012

Tyle łask

Ostatnio częściej myślę o tym, w jak wspaniałym czasie pozwolił mi żyć mój Pan. Na mojej szafce może stale leżeć Biblia, napisana w moim ojczystym języku, na półce mam jeszcze inne przekłady, także moja córka może mieć swoje Słowo Boże, podpisane i bardzo „własne”. Żeby tego było mało w kilka sekund mogę mieć za pomocą komputera dostęp do wielu przekładów Pisma, wyszukiwać w nich poszczególne zdania i wyrazy. Gdy to sobie uświadamiam, nie mogę wysłowić całej wdzięczności dla dobroci mojego Boga.
Takie refleksje potęgowane są ostatnio przez lekturę „Człowieka z nieba”, książki o kościele w Chinach w latach osiemdziesiątych. Wtedy (a i obecnie jest chyba niewiele lepiej) za posiadanie Biblii groziły surowe kary. Chrześcijanie uczyli się Słowa Bożego na pamięć, a do więzień przemycano im np. w bochenkach chleba pojedyncze karty, który były prawdziwym, żywym chlebem.
Niedawno dał mi też bardzo do myślenia wpis na blogu „David Wilkerson today”: Obecnie chrześcijanie żyją w czasie wielkiej światłości. Duch Święty objawił nam znaczenie wielkiego dzieła Jezusa na krzyżu i niesamowitego błogosławieństwa z Jego ofiary. Ale był okres znany jako Średniowiecze, kiedy cudowne dzieło Chrystusa było ukrywane przed światem.
Większość kazań w okresie Średniowiecza koncentrowało się na potępieniu i gniewie Bożym. Papieże i księża głosili ewangelię uczynków i ludzie wykonywali różne rzeczy, by znaleźć pokój z Bogiem. Podróżowali wiele mil, by kłaniać się relikwiom, klękać z czcią przed kamiennymi posągami, powtarzali długie modlitwy i odmawiali różaniec. Jednak wszystkie te rzeczy tylko potęgowały ich zniewolenie i wprowadzały głębszą ciemność do ich dusz.
Czy potrafię należycie doceniać Boże łaski, którymi On obdarza mnie co dnia ? Nie dość, że dał mi życie wieczne, to także w moim doczesnym życiu wyposaża mnie w warunki, w których mogę wzrastać w wierze, wychwalać Go, karmić się Jego Słowem. Czy robię z tego dobry użytek?

wtorek, 4 grudnia 2012

Jak wytrwać w ogniu krytyki?

Jaka jest reakcja naszego starego człowieka na krytykę jego poczynań? Oczywiście po pierwsze oburzenie, po drugie niechęć do jej autora, po trzecie złość i próba kontrargumentacji. Jak śmiesz mnie krytykować?! (1). Nie mam o czym więcej z tobą rozmawiać (2). Co za człowiek, nie będę tego znosił (3). Jestem najlepszy, wszystko robię dobrze! A ty co? (4).
Bardzo poruszała mnie ostatnio reakcja Mojżesza na agresywną krytykę ze strony Izraelitów, cierpiących szykany z rąk nadzorców faraona, nakładających na nich ciężary ponad siły. Faraon w reakcji na wezwanie Mojżesza by wypuścił Izraelitów z Egiptu, postanowił tak im „dołożyć”, żeby im się „odechciało głupot”.
Gdy wychodzili od faraona i natknęli się na Mojżesza i Aarona, którzy stali, oczekując ich, rzekli do nich: Niech wejrzy Pan na was i osądzi, żeście nas tak zohydzili u faraona i jego sług. Włożyliście do ręki ich miecz, aby nas zabili. Wtedy Mojżesz zwrócił się ponownie do Pana, mówiąc: Panie! Dlaczego wyrządziłeś zło temu ludowi? Dlaczego mnie tu posłałeś? Wszak od tej chwili, gdy poszedłem do faraona, aby mówić w imieniu twoim, gorzej postępuje z tym ludem, Ty zaś nie wyratowałeś ludu swego. (Wyjścia 5:20-23)
Co za reakcja Mojżesza! Zamiast „odszczekiwać się”, wdawać w polemikę i argumentować, że chciał dobrze i pełnił cały czas posłusznie wolę Boga on nic nie odpowiedział, za to zwrócił się do Pana! I to nie po to, by użalać się nad sobą i skarżyć się jak to niesprawiedliwie został potraktowany, ale po to, by wstawiać się za tymi, którzy go krytykowali! Miał przecież wszelkie przesłanki ku temu, żeby chcieć wytłumaczyć Izaelitom, że to „on ma rację” (no bo w końcu miał).
Wydaje mi się, że sedno leży w tym, że Mojżesz nie zwracał w ogóle uwagi na własne ambicje i własne „ja”. Oburzamy się na krytykę tak naprawdę dlatego, że godzi ona w nas, w pozytywny, wspaniały obraz własnej osoby, jaki pielęgnujemy w sobie. Człowiek prawdziwie narodzony na nowo nie ma już w sobie tego obrazu. Ma obraz Chrystusa, któremu jako jedynemu przyznał wszelką, całkowitą rację.
Biblia w bardzo wielu miejscach zwraca uwagę na to, że dobrze jest czekać w milczeniu na Pana (patrz Treny 3:26). Zdaj się w milczeniu na Pana i złóż w nim nadzieję. Nie gniewaj się na tego, któremu się szczęści, Na człowieka, który knuje złe zamiary! (Psalm 37:7). Jak nie otwierać niepotrzebnie swoich ust? Chyba już na to odpowiedziałem.

czwartek, 22 listopada 2012

Chrześcijańska mowa nienawiści?

Minister Administracji i Cyfryzacji Michał Boni zaapelował dzisiaj do kościołów i związków wyznaniowych, by włączyły się w działania na rzecz eliminowania języka agresji z życia publicznego.
Po usłyszeniu tej wiadomości po prostu zatkało mnie. Po ochłonięciu stwierdziłem jedna, że moja reakcja była niczym nie uzasadniona. Minister jak sądzę kalkuluje (poniekąd słusznie), że z nich składa się tak naprawdę społeczeństwo. Więc nie widzi powodów, by uważać, że ci członkowie żyją życiem pozbawionym nienawiści.
Ja jednak siłą rzeczy kojarzę hasło „kościół” z ludźmi narodzonymi na nowo, takimi, którzy nie żyją już sami, ale żyje w nich Chrystus (trawestując słowa apostoła Pawła – List do Galacjan 2:20). Czy tacy ludzie, żyjący Chrystusem czyli chrześcijanie mogą mieć w sobie mowę nienawiści?
Na szczęście ci, którzy zostali dotknięci przez Jezusa i otrzymali Ducha Świętego wiedzą już, że to nieprawda. Widzą też to samo w swoich braciach i siostrach, podobnie narodzonych z Ducha.
Bo i my byliśmy niegdyś nierozumni, niesforni, błądzący, poddani pożądliwości i rozmaitym rozkoszom, żyjący w złości i zazdrości, znienawidzeni i nienawidzący siebie nawzajem. Ale gdy się objawiła dobroć i miłość do ludzi Zbawiciela naszego, Boga, zbawił nas nie dla uczynków sprawiedliwości, które spełniliśmy, lecz dla miłosierdzia swego przez kąpiel odrodzenia oraz odnowienie przez Ducha Świętego, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego (list Pawła do Tytusa 3:3–6). (…) i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni (list Pawła do Efezjan 2:3).
Niestety apel ministra świadczy o powszechnym patrzeniu na chrześcijan jako na ludzi obciążonych zwykłymi grzechami – złością, nienawiścią, rozgoryczeniem. Także o tym, jak mało my, uczniowie Chrystusa, jesteśmy widocznym, wyraźnym świadectwem. Myślę, że mała liczebność nie jest tu żadnym wytłumaczeniem. 

środa, 21 listopada 2012

Znowu to nowe życie!?

No i stało się. W świecie polskiego tzw. szołbiznesu mamy kolejne „spektakularne” nawrócenie. Tym razem dotknęło piosenkarkę Agnieszkę Chylińską.
- (…) Nadeszła tęsknota za tym, żeby poszukać Boga. Nie określonego w jakiejś religii, tylko jako absolutu. W trakcie nagrywania pierwszej edycji „Mam talent!” poznałam Szymona Hołownię. Było to jedno z najważniejszych spotkań w moim życiu. Nic tego nie zwiastowało. Przeciwnie, przyszłam z nastawieniem: „Aha, to jest ten gościu, ten nawiedzony”. A potem to już poszło. Jest taka zasada, żeby jednak świadczyć swoim życiem. – zwierza się „artystka”, okraszając jeszcze na koniec wypowiedź niecenzuralnymi słowami.
Zestawienie wulgaryzmów z wyznaniami na temat wiary nie powinno szokować tych, którzy choć raz mieli przyjemność (?) słuchania wypowiedzi piosenkarki. Może to i lepiej, że padają w takim kontekście bo nie pozostawiają złudzeń co do prawdziwości przemiany życia. Czy pani Agnieszce w ogóle był zwiastowany krzyż, czy dowiedziała się o konieczności odwrócenia się od dotychczasowego życia (o konieczności narodzenia na nowo nie wspominając)? Szczerze mówiąc wątpię, widząc to co robi i mówi Szymon Hołownia (dla niewtajemniczonych publicysta katolicki) w czasie swoich występów konferansjerskich w telewizji.
Na tzw. świecie mogliśmy obserwować naprawdę spektakularne i radykalne nawrócenia aktorów czy piosenkarzy. Dlaczego w Polsce obserwujemy tylko żałosne półnawrócenia i słyszymy jakieś wypowiedziane półgębkiem zdania o Bogu (usuwane potem pospiesznie z internetu przez „nawrócone” gwiazdki w rodzaju Mai Frykowskiej)? Czy to pochodna tego, jakiego „kalibru” osobowości są oglądane na naszych ekranach i estradach? A może to raczej kwestia tego, że nie ma komu zwiastować im prawdziwej ewangelii, konieczności ukrzyżowania swojego dotychczasowego życia i radykalnego odwrócenia jego kierunku o 180 stopni?
Łatwo kiwać z politowaniem głową nad wypowiedziami takimi jak powyższe, trudniej przyznać, że sami jako uczniowie i słudzy Jezusa Chrystusa nie robimy nic by zmienić je w autentyczne, mocne świadectwa.

piątek, 9 listopada 2012

Zwiastować tym, którzy pukają do drzwi

Po wczorajszej wizycie Świadków Jehowy czuję znowu ogromny niedosyt i żal, że nie umiałem dostatecznie zwiastować im Jezusa ukrzyżowanego. I przepraszam mojego Pana, że po raz kolejny okazałem się sługą nieużytecznym. To wprawdzie oni zadzwonili do moich drzwi by opowiadać mi o przyszłym królestwie ale dzięki Bogu stało się tak, że sami stanęli wobec kwestii, które mogą przyjąć lub odrzucić. I to oni na tyle zadziwili się Biblią, że zamiast zadawać pytania i objaśniać, sami ode mnie objaśnień oczekiwali i dopytywali się z autentyczną ciekawością. To oni przyjęli zaproszenie do mojego zboru na nabożeństwo, sami nie mając odwagi zapraszać mnie do siebie.
Ale jestem świadomy, że nie zwiastowałem im należycie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie, o krzyżu, pokucie, nawróceniu, narodzeniu na nowo i o Duchu Świętym, zesłanym jako pocieszyciel i obrońca. Tyle razy już stawałem wobec Świadków Jehowy. Kiedyś (mówię o czasie po moim nawróceniu) po prostu opędzałem się od nich. Później zdałem sobie sprawę, że powinienem rozmawiać z nimi o mojej wierze w Jezusa Chrystusa i w Jego Słowo. Ale dopiero niedawno w modlitwie dotarło do mnie, że to ja jako Jego uczeń powinienem być w tych rozmowach stroną aktywną, zwiastującą Ewangelię, przekonującą o konieczności uwierzenia w Jezusa Chrystusa.
Wydaje się, że jako chrześcijanie mamy ciągle gdzieś „z tyłu głowy” nakaz naszego Pana, by iść na cały świat i głosić Prawdę. Jak to wygląda w praktyce? Do mnie dotarło jakiś czas temu, że wyłączamy często ten nakaz, kiedy za drzwiami spotykamy dwójkę młodych ludzi z Biblią Nowego Świata w rękach. Dlaczego tak się dzieje? Przecież dobrze wiemy z naszych doświadczeń, jak trudno namówić ludzi na rozmowę o Bogu. Czy sytuacja, w której to właśnie nieznający Pana ludzie sami pukają do nas by taką rozmowę odbyć, nie jest idealna i wręcz wymarzona dla głoszenia Jezusa Chrystusa? A może nasze wycofywanie się w tej sytuacji tak naprawdę obnaża nasz brak gotowości i żywego pragnienia ewangelizowania? 


sobota, 3 listopada 2012

A ty jesteś gotowy?

Dzisiaj przypadkowo obejrzałem w telewizji fragment programu dokumentalnego o ruchu „prepping”, do którego masowo przyłączają się Amerykanie. Są przekonani o zbliżającym się końcu świata, choć jego przyczyny i charakter widzą różnie. Kataklizmy, światowa epidemia, światowy kryzys ekonomiczny, wyczerpanie się zasobów ropy naftowej… Ruch charakteryzuje się tym, że jego członkowie jak najbardziej poważnie przygotowują się do tych dramatycznych wydarzeń – budują schrony, gromadzą zapasy żywności, leków, broni i paliwa, ćwiczą procedury ewakuacyjne itp. Często jednak nawet ich najbliżsi patrzą na nich jak na dziwaków, w dodatku narażających swoje rodziny na spore często wydatki i uciążliwości.
Zagrożenia, na jakie przygotowują się Amerykanie są jak najbardziej osadzone w realiach ziemskich. Po obejrzeniu filmu poszperałem trochę w internecie nie znalazłem żadnych informacji, by jacyś członkowie ruchu oczekiwali końca świata dlatego, że jego zepsucie osiągnęło punkt kulminacyjny i ponowne przyjście Chrystusa jest coraz bardziej realne. Jest jednak coś zastanawiającego w tym, że ludzie nie objawiający swojej wiary w Boga wyczuwają zbliżający się koniec. Swoją drogą z podobnymi przeczuciami niewierzących ludzi spotykam się coraz częściej także w Polsce.
Amerykanie przygotowują się do „apokalipsy” na serio, poświęcając wiele czasu i pieniędzy. Nawet przedstawiciele rządu zgodnie przyznają, że kryzys finansowy stworzył zagrożenie dla porządku społecznego. W niedawnym wystąpieniu w Kongresie sekretarz skarbu Tim Geithner potwierdził, że prowadzono rozmowy, czy Stany Zjednoczone powinny wprowadzić przepisy dotyczące ładu i porządku publicznego w następstwie załamania się systemu finansowego. Ostatnio odkryto też, że rząd amerykański gromadzi setki tysięcy plastikowych trumien na wypadek nagłych potrzeb.
A czy my, chrześcijanie, wiedzący przecież z najpewniejszych źródeł, że koniec świata nastąpi i że możemy go oczekiwać każdego dnia, przygotowujemy się do niego? Choć deklarujemy, że wierzymy bez zastrzeżeń Naszemu Panu to jak wyglądają nasze przygotowania? Oczywiście nie mówię o gromadzeniu żywności a o przygotowaniach duchowych, które powinniśmy prowadzić mimo, iż nas także uznano by za dziwaków. Film o ruchu „prepping” wzbudził we mnie takie refleksje. 

sobota, 27 października 2012

Roztargnienie, rozkojarzenie i niedbalstwo

Wczoraj postanowiłem sobie wypisać wszystkie sprawy, w których modlę się do Pana, albo które są dla mnie bardzo ważne i o których powinienem pamiętać. Zamiar ten zrealizowałem dopiero dzisiaj. Sam zadziwiłem się, że „jednym tchem”, bez zastanowienia mogłem wypisać ponad trzydzieści takich spraw. Czy naprawdę wszystkie zawsze przynoszę przed Boży tron? Skoro są dla mnie tak ważne, że mam je, jak się okazuje „na końcu języka”? Dobrze wiem, że nie, że często zapominam o nich w modlitwie. Jak to się dzieje?
Nie rozumiem tego – przyznaję. Ale wierzę, że Bóg pobudził mnie do sporządzenia tej dzisiejszej listy modlitewnej m.in. po to, by pokazać mi moje roztargnienie, rozkojarzenie, niedbalstwo i pobudzać do przezwyciężania tego. I by uświadomić mi tę prawdę, że powinienem częściej modlić się w Duchu Świętym, bo Podobnie i Duch wspiera nas w niemocy naszej; nie wiemy bowiem, o co się modlić, jak należy, ale sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach. A Ten, który bada serca, wie, jaki jest zamysł Ducha, bo zgodnie z myślą Bożą wstawia się za świętymi. (List do Rzymian 8: 26–27) Dziękuję mojemu Panu, że dał nam Pocieszyciela.

piątek, 19 października 2012

Brat Jan

Ostatnio czytam ewangelię apostoła Jana i jednocześnie, choć nie równolegle słucham jej. To bardzo ciekawe doświadczenie, tak z opóźnieniem doświadczać słów Jezusa, utrwalać je w sobie. Dzięki tej wnikliwej jak by nie było lekturze widzę (słyszę), jak wiele w tej ewangelii mówił sam Pan. A mówił często w sposób daleki od pokory i cichości, którą przypisujemy Mu zwyczajowo i automatycznie. Bo On był wszakże „cichy i pokornego serca” jak sam o sobie mówił, jednak Prawda była dla Niego ponad wszystko. Widzę jak wiele brakuje mnie by umieć tak wyważyć pokorę i cichość z radykalnym obstawaniem przy prawdzie, bronieniem czci mojego Ojca i radykalną (!) troską o zbawienie ludzi wokół mnie.
Coraz bardziej zachwyca mnie ta ewangelia, delektuję się nią wręcz i już się cieszę, że kiedyś przecież zasiądę wraz z Janem na uczcie u mojego Pana. Czy często tak myślimy, czy uznajemy za realną perspektywę spotkanie nie tylko z samym Bogiem ale także z Mojżeszem, Henochem i Dawidem? Mnie to coraz bardziej raduje.

czwartek, 11 października 2012

Gdzie w tym wszystkim jest Bóg



  

                „Stało się tak, bo Izraelici zgrzeszyli przeciwko Panu, Bogu swemu, który ich wyprowadził z Egiptu, spod ręki faraona, króla egipskiego. Czcili oni bogów obcych i naśladowali obyczaje ludów, które Pan wypędził przed Izraelitami, oraz królów izraelskich, których wybrali. I wymyślili sobie Izraelici rzeczy przewrotne na przekór Panu, Bogu swemu. Zbudowali sobie wyżyny we wszystkich swoich miejscowościach - od wieży strażniczej aż do miasta warownego.  Ustawili sobie stele i aszery na każdym wyniosłym pagórku i pod każdym drzewem zielonym. I składali ofiary kadzielne tamże - na wszystkich wyżynach - podobnie jak ludy, które Pan usunął przed nimi. Spełniali czyny grzeszne, drażniąc Pana. I służyli bożkom, o których Pan powiedział im: Nie czyńcie tego! Pan jednak ciągle ostrzegał Izraela i Judę przez wszystkich swoich proroków i wszystkich "widzących", mówiąc: Zawróćcie z waszych dróg grzesznych i przestrzegajcie poleceń moich i postanowień moich, według całego Prawa, które nadałem waszym przodkom i które przekazałem wam przez sługi moje - proroków. Lecz oni nie słuchali i twardym uczynili swój kark, jak kark ich przodków, którzy nie zawierzyli Panu, Bogu swojemu. Odrzucili przykazania Jego i przymierze, które zawarł z przodkami, oraz rozkazy, które im wydał. Szli za nicością i stali się niczym - naśladując ludy wokół siebie, co do których przykazał im Pan, aby nie postępowali tak, jak one. Odrzucili wszystkie polecenia Pana, Boga swego, i ulali sobie posągi - dwa cielce. Zrobili sobie aszerę i oddawali pokłon całemu wojsku niebieskiemu, i służyli Baalowi. Przeprowadzali synów swoich i córki przez ogień. Uprawiali wróżbiarstwo i czarnoksięstwo. Oddali się czynieniu tego, co jest złe w oczach Pana, drażniąc Go. Wtedy Pan zapłonął gwałtownym gniewem przeciw Izraelowi i odrzucił go od swego oblicza. Pozostało tylko samo pokolenie Judy. Również Juda nie przestrzegał poleceń Pana, Boga swego, i naśladował obyczaje, które Izrael wprowadził. Wtedy Pan odrzucił całe potomstwo Izraela, poniżył je i wydał je w moc łupieżców, aż wreszcie odrzucił je od swego oblicza. Albowiem oderwał Izraela od domu Dawida, a Izrael obrał sobie za króla Jeroboama, syna Nebata. Jeroboam zaś oderwał Izraela od Pana i doprowadził go do wielkiego grzechu. Izraelici naśladowali wszystkie grzechy, które Jeroboam popełnił - nie odstąpili od nich. Aż wreszcie Pan odrzucił Izraela od swego oblicza, tak jak zapowiedział przez wszystkie sługi swoje, proroków. I przesiedlił Izraelitów z własnego kraju w niewolę do Asyrii, gdzie są aż do dnia dzisiejszego.”
(2 Ks. Królewska 17:7-23, Biblia Tysiąclecia)
                Czytając ten fragment w myślach mam obraz mas dzisiejszych ludzi czyniących tak samo. Wiele osób z którymi rozmawiam mówi: „gdyby istniał kochający Bóg nie pozwoliłby na te złe rzeczy które dzieją się na świecie, nie byłoby wojny, przestępstwa, głodu, niesprawiedliwości”. Gdy czytałam Biblię, Bóg zaprowadził mnie do drugiej Księgi Królewskiej i wskazał wersety (7-23) rozdziału 17 zatytułowane „Przyczyny upadku państwa izraelskiego” i dał mi ponownie do zrozumienia w jaki sposób On, wielki i wszechmogący Król postępuje z tymi, którzy Mu się zapierają. Bardzo się rozradowałam i dziękowałam Bogu, bo uważam to za wielkie, gdy sam Bóg przychodzi do mnie, małej owieczki, chcąc powiedzieć mi coś o sobie. Do mojego serca przemówiła Jego potęga i poczułam się bezpieczna, wiedząc jak silnego mam Ojca w niebie. Ojca, który pragnie chronić swoje dzieci, napominać i ostrzegać przed złem. Tak było przypadku Izraelitów.
                Bóg bardzo kochał swój lud. Uwolnił ich od Faraona, dał ziemię obiecaną, troszczył się o ich przetrwanie. A oni zaczęli czynić wszystko to, co nieprawe. Czcili innych bogów, wymyślili rzeczy przewrotne na przekór Panu, czynili rzeczy grzeszne. Zasmucali Go i drażnili. A Bóg? Tak bardzo ich kochał, że ciągle ich ostrzegał: „Nie czyńcie tego!” Mówił: „zawróćcie z waszych dróg grzesznych i przestrzegajcie poleceń moich i postanowień moich”. Niesamowity jest Bóg. Jeszcze dał im szanse! Izraelici doskonale znali przykazania Boga: „oznajmił wam swe przymierze, gdy rozkazał wam pełnić Dziesięć Przykazań i napisał je na dwóch tablicach kamiennych” (Ks. Powt. Prawa 4:13) „Mojżesz zwołał całego Izraela i rzekł do niego: Słuchaj, Izraelu, praw i przykazań, które ja dziś mówię do twych uszu, ucz się ich i dbaj o to, aby je wypełniać(Ks.Powt. Prawa 5:1) Mimo to robili wszystko na przekór. I my znamy dziś przykazania, możemy je znaleźć najbliżej na kartach Biblii. To wspaniałe! Bóg mówi do nas poprzez Pismo Święte: „Będziecie strzec moich przykazań i wykonywać je! Ja jestem Pan!” (Ks. Kapłańska 22:31) Ale są tacy, którzy kategorycznie je odrzucają. Wiele jest pokoleń ludzi, którzy za nic mają Słowo Boże, czyniąc to, co drażni Boga, wymyślających innych bogów, nawet samych siebie mających za bogów lub uznających, że żadnego Boga nie ma. Od nich to wywodzą się złe czyny, bezprawne, krzywdzące. Takich dopada głóg i ubóstwo. „Nie słuchaliśmy Twoich przykazań, a Ty wydałeś nas na łup, niewolę i śmierć, na pośmiewisko i na szyderstwa, i na wzgardę u wszystkich narodów, wśród których nas rozproszyłeś” (Ks. Tobiasza (w) 3:4) I ludzie pytają gdzie jest w tym wszystkim Bóg? Przecież On jest i woła: „zawróćcie z waszych dróg grzesznych i przestrzegajcie poleceń moich i postanowień moich”. Bóg przestrzegał Izraelitów i dziś przestrzega, by ludzie słuchali Jego przykazań dla własnego dobra „I przestrzegałeś ich, by ich nawrócić do Twojego Prawa, lecz oni byli zuchwali i nie słuchali przykazań Twoich, i przeciw przepisom Twoim zgrzeszyli - przeciw tym, przez których wypełnienie zachowuje się życie. Odwrócili niesforne plecy, byli twardego karku i nieposłuszni” (Ks. Nehemiasza 9:29) Zarówno Izraelici, jak i ludzie żyjący w owych czasach, zamiast posłuchać ostrzeżeń Pana „oddali się czynieniu tego, co jest złe w oczach Pana, drażniąc Go”. Co wówczas robi Bóg? Wtedy Pan odrzucił całe potomstwo Izraela, poniżył je i wydał je w moc łupieżców, aż wreszcie odrzucił je od swego oblicza”.
                        Taki jest Bóg. Sprawiedliwy i Święty. Odrzuca od swego świętego i czystego oblicza nieposłusznych Mu ludzi, którzy świadomie brudzą się grzechem. W całej Biblii czytamy o tym, że Bóg chroni życie tych którzy przestrzegają Jego ustaw, natomiast krnąbrnych i nieposłusznych odsuwa sprzed swego oblicza.
                „Teraz więc liczne Twoje wyroki są prawdziwe, wykonane nade mną za moje grzechy, ponieważ nie wypełnialiśmy Twoich przykazań aniśmy nie chodzili w prawdzie przed Tobą(Ks. Tobiasza (w) 3:5)
                „Wszystkie ścieżki Pana - to łaskawość i wierność dla tych, co strzegą przymierza i Jego przykazań” (Ks. Psalmów 25:10)
                „Szczęśliwi, którzy strzegą przykazań, w każdym czasie czynią to, co sprawiedliwe” (Ks. Psalmów 106:3)
                „Lituje się nad tymi, którzy przyjmują Jego pouczenie i którzy się spieszą do Jego przykazań” (Mądrość Syracha (w) 18:14)
                „O Panie, Boże mój, wielki i straszliwy, który dochowujesz wiernie przymierza tym, co Ciebie kochają i przestrzegają Twoich przykazań” (Ks. Daniela 9:4)

wtorek, 9 października 2012

On podtrzymuje

Wczoraj byłem na wykładzie pewnego znanego fizyka, który zwracał uwagę, że wbrew pozorom zastanawiający jest fakt, że pewne siły istnieją stale, choć wydaje się, że nie ma ku temu powodów. Elektromagnetyzm, grawitacja, wzajemne relacje pomiędzy cząstkami elementarnymi – nie zaistniały tylko raz na początku wszechświata jako pewien fenomen, lecz trwają. Dlaczego? Tego tak naprawdę nikt nie wie. On, który jest odblaskiem chwały i odbiciem jego istoty i podtrzymuje wszystko słowem swojej mocy (Hebr. 1:3). Ale nie tylko to – podtrzymuje także mnie. Pisał o tym Dawid: Kładę się, zasypiam i znowu się budzę, bo Pan mnie podtrzymuje (Ps 3:6).
To mnie nieustannie zadziwia, pobudza do pokory i wielbienia Boga. Pisałem już o tym i pewnie nie raz jeszcze napiszę.

sobota, 6 października 2012

Największy dylemat

Dlaczego na świecie jest tyle cierpienia? Wszyscy na pewno spotkaliśmy się z tym sztandarowym "argumentem" niewierzących przeciwko istnieniu Boga a co najmniej przeciwko Jego wszechmocy i miłości. Chociaż jako wierzący ubogaceni zostaliśmy we wszelkie słowo i wszelkie poznanie (1 Kor 1:5) to jednak powinniśmy umieć wyjaśniać to innym. Gorąco polecam kazanie brata Richarda O`Connela http://www.palowicekwch.pl/nauczanie/audio/364-cierpienie-w-zyciu-chrzescijanina

wtorek, 2 października 2012

Czy warto?

Czy warto zabierać głos w dyskusjach na internetowych forach? Socjologowie podkreślają niski poziom intelektualny dyskusji tego typu, a z obserwacji większości znajomych internautów także wynikają podobne wnioski. Choć „niski poziom intelektualny” to raczej eufemizm – niedawno zainicjowano akcję przeciw agresji i chamstwu w internetowych dyskusjach. Wierzący człowiek nie zagląda jednak raczej na fora poświęcone polityce czy gwiazdom filmowym, a to tam jak mniemam objawiają się głównie te negatywne zjawiska.
Mnie osobiście zdarza się zajrzeć do jakiegoś artykułu, którego tytuł sugeruje odniesienia do wiary i duchowości. Pod nim z reguły trafiam na komentarze. Co dalej? Nie czytać, żeby się nie denerwować? Bądźmy szczerzy, z reguły trafimy tam na steki wierutnych bzdur i mimowolnego chwalenia się dyskutantów swoją ignorancją. Jak postąpić z tym, co już z tego mimowolnie przeniknęło do naszego wnętrza? Stajemy wtedy przed wyborem jednej z dwóch dróg – albo zignorować wszystko i czym prędzej zamknąć przeglądarkę, powtarzając sobie, że nigdy nie wytłumaczymy przecież wszystkim wszystkiego, albo jednak próbować wtrącić swoje trzy grosze. Żeby było jasne – zakładam, że nie ponoszą nas emocje polemiczne. Uważam, że chrześcijanin, jeżeli już chce wtrącić się do takiej dyskusji publicznej powinien kierować się jedynie motywacją nakierowywania kogoś na prawdę Słowa Bożego i tylko z nim konfrontować treść artykułu czy czyjejś wypowiedzi.
Szczególną sytuacją jest napotkanie na coś, co godzi w chwałę i Imię naszego Pana. Moim zdaniem dziecko Boże musi wtedy jednoznacznie i bezwzględnie stanąć w obronie czci swojego Ojca, wzorując się na postawie Jezusa.
Czy warto tak postępować, czy jest sens? Sam zadawałem sobie do niedawna często to pytanie. Przecież nie poprawię wszystkich błędów niewierzących ludzi, nie mających poznania Boga a wygadujących co im ślina na język przyniesie, czy raczej co klawisze podpowiedzą. Szkoda nerwów – myślałem.
Kilka dni temu jednak zdarzyły się dwie rzeczy, które zmieniły moje myślenie w tej kwestii. Jakiś czas temu na Facebooku „polubiłem” stronę, której nazwa sugerowała biblijne poglądy. Niebawem przed moje oczy „wjechał” plakat zachęcający do jawnego bałwochwalstwa. Uważając, że nie mogę przejść obok tego bezczynnie dodałem swój krótki komentarz, później ograniczyłem się do kilkukrotnego zacytowania Słowa Bożego. Spotkało się to z agresywną reakcją tamtejszych „bywalców” i już miałem na dobre opuścić tę stronę i nigdy więcej tam nie zajrzeć gdy nagle ktoś napisał krótkie „Dziękuję za wyjaśnienia. Będę pamiętać o tym.” Wow! Jeżeli ktoś zobaczył dzięki mnie prawdę Słowa Bożego to czy nie było warto?! Nawet gdy była to jedna osoba?
Drugim wydarzeniem było świadectwo, złożone niedawno w moim zborze. Brat, który tuż przed swoim nawróceniem poszukiwał Boga, w którego sercu zaczęły rodzić się wątpliwości co do sensu dotychczasowego życia natknął się w internecie na dyskusję, w której ktoś pisał „jak Słowo Boże” i –jak sam mówił– wskazało mu to kierunek do zbawienia.
A więc czy warto? Dla mnie to już pytanie retoryczne. Co nie oznacza oczywiście, że od tej chwili poświęcę cały czas na zaczepianie ludzi w internecie. Niewykluczone nawet, że będę zabierał głos w dyskusjach rzadziej niż do tej pory, jednak na pewno z większą wiarą, miłością i nadzieją, że Pan przyzna się do moich słów i zechce ich użyć na swoją chwałę. Czy nie powinienem użyć wszelkich moich sił, umiejętności, okazji do sławienia mojego Pana? Czy nie o to chodzi w największym przykazaniu, wskazanym przez Jezusa: Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej (Marek 12:30)?