wtorek, 29 maja 2012

Ciężar i błogosławieństwo

Kilka dni temu obudziłem się w środku nocy z przeszywającym bólem w barku. Uświadomiłem sobie, że zasnąłem tak twardo, iż przez kilka godzin leżałem bez ruchu na jednym boku. Kiedy ból trochę ustąpił zasnąłem ponownie i… sytuacja nad ranem powtórzyła się z drugim barkiem. Mimo bólu dziękowałem Bogu, że dał mi tak dobry i spokojny sen, jednak to wydarzenie przywołało we mnie na nowo wspomnienie intrygującego mnie zawsze fragmentu księgi Ezechiela. Bóg dał odczuć prorokowi ciężar win, jaki obciąża Izrael i przez ponad rok kazał mu leżeć na jednym boku.
Ez 4:4-8 Potem połóż się na lewym boku, a Ja włożę na ciebie winę domu izraelskiego. Ile dni będziesz tak leżał, tyle dni będziesz nosił ich winę. A Ja wyznaczę ci za lata ich winy równą liczbę dni: Trzysta dziewięćdziesiąt. Przez tyle dni będziesz nosił winę domu izraelskiego. A gdy je skończysz, położysz się jeszcze raz, ale na prawym boku, i przez czterdzieści dni będziesz nosił winę domu judzkiego; wyznaczam ci po jednym dniu za każdy rok. Skieruj swoje oblicze i swoje odsłonięte ramię na oblężone Jeruzalem i prorokuj przeciwko niemu. A oto Ja nakładam na ciebie pęta i nie będziesz mógł się obrócić z jednego boku na drugi, aż skończysz dni swojej udręki.
Po nocnym doświadczeniu trudno mi wręcz wyobrazić sobie jak czuł się Ezechiel po tym rocznym „wylegiwaniu się”. Mnie nie obciążały żadne winy dzięki ofierze Jezusa Chrystusa. Przed snem wyznałem mu wszystkie moje grzechy, jeżeli jeszcze były jakieś, o których darowanie nie błagałem go wcześniej w ciągu dnia i On odpuścił mi je. Tak też jest z Jego Kościołem – nikt już nie musi odczuwać ciężaru jego grzechów, bo są niweczone „na bieżąco” Świętą Krwią.
Ból, który odczuwałem był tylko wynikiem Bożego błogosławieństwa pokoju i czystego sumienia, dających głęboki, dobry sen.

piątek, 25 maja 2012

Dziedzic czy wyrobnik


Muzeum Narodowe w Gdańsku, w którym pracuję, przygotowuje się do wystawy eksponatów ze zbiorów muzeum w Katarze. To spore wydarzenie, w które zaangażowany jest dwór królewski tego egzotycznego kraju, wymaga znacznych przygotowań, także zdobycia wielu informacji. Ostatnio wraz z moimi współpracownikami byliśmy pod wrażeniem zarówno organizacji, trybu pracy jak i kadry katarskiego muzeum. Dostępne na stronach internetowych życiorysy tamtejszych pracowników, ich wykształcenie, doświadczenia zawodowe, wręcz zwalają z nóg. Zwłaszcza dossier osób zasiadających w kierownictwie czy radzie programowej tej placówki (praca w największych korporacjach, placówkach kulturalnych i rządowych wielu krajów świata) robi wrażenie.
Przyznam, że przez moment sam poczułem się jak jakieś małe, prowincjonalne zero. Ale szybko otrząsnąłem się, uświadamiając sobie, że wszystkie te niesamowite persony są tylko zwykłymi pracownikami u króla Kataru, wprawdzie zapewne dobrze opłacanymi, ale tylko „wyrobnikami”, jakkolwiek nieadekwatnie z pozoru by to brzmiało. A ja? Ja jestem kimś, komu sam KRÓL WSZECHŚWIATA pozwolił mówić do siebie „tatusiu” i uczynił mnie Swoim dziedzicem. Ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze! Tak więc już nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, a jeśli synem, to i dziedzicem przez Boga. (Ga 4:6-7)

czwartek, 17 maja 2012

Wiara czy humanizm – wybór należy do ciebie


Oto Ja stworzę nowe niebo i nową ziemię i nie będzie się wspominało rzeczy dawnych, i nie przyjdą one na myśl nikomu. Ten tekst z Księgi Izajasza (Iz 65:17) zawsze był dla mnie kłopotliwy. Jak można nie wspominać choćby mimochodem tego, co działo się kiedyś nie tylko w moim życiu, ale w tym przypadku w tak przebogatych dziejach Ziemi? A tym bardziej jak może to nawet nie przyjść na myśl? Dlaczego?
Ludzie nie znający Boga spekulują tutaj, że zakaże On nam wspominania dawnych czasów albo wręcz „wypierze nam mózgi” i nie będziemy nic pamiętać. Kilkadziesiąt lat temu Jacek Kaczmarski spopularyzował wiersz Zbigniewa Herberta „U wrót doliny” , w którym poeta rozpływał się nad tym, jak w trakcie tzw. sądu ostatecznego bezwzględny Bóg będzie pozbawiał wszystkich, a przede wszystkim tych, którzy mają być wzięci do Nieba, wszelkich pamiątek, wspomnień bliskich itp.
Abstrahując od niebiblijnego obrazu przedstawionego w wierszu, pokazuje on typowe humanistyczne myślenie. To człowiek i jego tęsknoty, przywiązania są najwyższą wartością. Umiłowanie Boga nie może w żadnym razie próbować konkurować z nimi – mówi ta idea. Jako narodzony na nowo humanista (może trzeba by dodać „były humanista”) pojmuję to rozumowanie doskonale. Wszak przez lata mi towarzyszyło.
Właśnie cud nowego narodzenia, którego nie doświadczyli przecież ci, którzy powyższe spekulacje snują, daje mi przedsmak tego, co zapowiada prorok. Przecież ja już też nie wspominam „rzeczy dawnych”, tych, które działy się w moim życiu przed nawróceniem, nie rozpamiętuję ich i nie wspominam z łezką w oku. Jeżeli jest to łezka to bierze się tylko z żalu, że takie rzeczy, raniące mojego Pana, miały w moim życiu miejsce. Albo pojawia się dlatego, że tak późno Go poznałem.
Tajemnicą natomiast dla mnie (i podejrzewam dla wielu wierzących) jest to, że „nie przyjdą na myśl nikomu” ci nasi bliscy, często najbliżsi, którzy nie zostali zbawieni. Dziś wylewamy często łzy w modlitwach o ich zbawienie, rani nasze serca ich niewiara. Jak to się stanie, że nie będzie to już dla nas ważne? Kiedyś rozmawiałem o tym z pewnym bratem, który podzielił się ze mną swoimi przemyśleniami na ten temat. Jasność, cudowność, bezgraniczne szczęście wynikające z obcowania z Bogiem sprawi, że wszystko inne będzie już dla nas nieporównanie nieznaczące. Wszak jak czytamy w Objawieniu (21:4) nie będzie już smutku. I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły.
Ale tak naprawdę wszelkie spekulacje i domysły są niepotrzebne. Wierzę, że mój Bóg robi tylko rzeczy dobre. Także, a może przede wszystkim, przekraczające nasze zdolności rozumienia.

poniedziałek, 14 maja 2012

Zaproszenie od Króla


Niedawno, kiedy oglądałem jakiś film przyrodniczy o Afryce, przypomniała mi się rozmowa z pewną znajomą z mojej poprzedniej pracy. Opowiadała mi o swojej koleżance z lat szkolnych, która wyjechała do jednego z krajów afrykańskich i tam ni z tego ni z owego wyszła za mąż za lokalnego króla. Wkrótce potem zaprosiła moją znajomą, by odwiedziła ją „na dworze”.
Moja była współpracownica, obciążona do granic pracą, obowiązkami domowymi i skomplikowaną sytuacją rodzinną, jaką zafundowała sobie sama przez życie z dala od Boga, często powtarzała, że przy życiu trzyma ją tylko jedno. To zaproszenie od królowej i perspektywa wizyty na afrykańskim dworze królewskim. Nadzieje na chwilową przecież odmianę w monotonnym życiu przez egzotyczną wyprawę zaświtały jej o ile dobrze pamiętam jakieś dwa lata temu. Do tej pory nie zrealizowały się.
Widząc jej poranione i chaotyczne życie rozmawiałem z nią wiele razy o Jezusie Chrystusie. W czasie ostatnich takich rozmów okazało się, że dla niej ważniejsza jest „realna” perspektywa wyjazdu do Afryki niż „nierealne” zawierzenie Panu i perspektywa pójścia do Niego.
Ale w tych rozmowach zobaczyłem też, jak drogocenną rzeczą dla mnie jest zaproszenie od mojego Króla, które przyjąłem jakiś czas temu. Ja też żyję już tylko perspektywą nie tylko odwiedzin ale i zamieszkania na Dworze Królewskim.
porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem. (1Tes 4:17)

piątek, 11 maja 2012

Kto rządzi w Twoim sercu?


Wczoraj, kiedy czekałem z córką w kolejce do lekarza zobaczyłem kilkuletniego chłopczyka w koszulce z ogromnym napisem „JA TU RZĄDZĘ”. Myślę, że gdybym przyszedł tam w podobnej koszulce z napisem „TU RZĄDZI JEZUS CHRYSTUS” wywołałbym różne reakcje, a co najmniej potraktowany zostałbym jak jakiś dziwak. Ale manifestacja skrajnego egoizmu, egocentryzmu i pogardy dla innych ludzi, jaka zawiera się przecież w haśle na koszulce nieświadomego tak naprawdę niczego chłopczyka, nie wywołała niczyjego zdziwienia. Co najwyżej dobrotliwe uśmiechy w kierunku miłego skądinąd malca.
Koszulka była przecież tak naprawdę nie jego manifestem, a jego rodziców. Można się domyślać, że pozwalają chłopcu na bardzo wiele, wychowując go w tzw. bezstresowym modelu. Ale nie założyli by też pewnie malcowi takiej koszulki, gdyby nie wpajali mu tego, że powinien RZĄDZIĆ innymi, czyli narzucać im swoją wolę.
Ciekawe, czy uczą go konieczności jakiegokolwiek posłuszeństwa (to tak a propos poprzednich postów)? Przecież wtedy już by nie rządził.
Pozostaje mieć nadzieję, że wyrośnie szybko z tej koszulki i sam w przyszłości nie zafunduje sobie podobnej. Nie chciałbym nigdy spotkać młodzieńca z deklaracją na piersiach „JA TU RZĄDZĘ”. I to nie tylko w jakimś ciemnym zaułku.

środa, 9 maja 2012

Wstań i idź (posłuszeństwa ciąg dalszy)


Drogi Sławku!
              Posłuszeństwo jest słowem, które przez długie lata (również lata wiary) napawało mnie lękiem i wywoływało rozmaite rekcje wybuchowo - buntownicze z powodu nieprzyjemnych doświadczeń oraz braku pełnego zrozumienia tego słowa i siebie samego.
Posłuszeństwo wiąże się z zależnością od kogoś lub czegoś. Rodzice, nauczyciel, szef, władza, prawo, a też alkohol, narkotyki, a nawet czyściec (gdy wpisałem słowo posłuszeństwo w googlach to wyskoczyło mi: życie w posłuszeństwie dla …. czyśćca). Z posłuszeństwa wynikają jakieś korzyści, lub niekorzyści. „Kto się nauczył słuchać, będzie umiał i rozkazywać” powiedział kiedyś Solon - ateński mąż stanu, poeta i prawodawca.
             Gdyby Twój brat powiedział Ci: „Wstań teraz i jedź do Warszawy, bo dostałeś w prezencie nowe Audi A8”, chyba nie ociągałbyś się tłumacząc, że musisz jeszcze posprzątać w domu? A gdyby Twój brat powiedział: „Wstań i idź na Olszynkę powyrywać chwasty”, co byś zrobił? Różne polecenia a słowo określające wykonanie niestety brzmi tak samo: posłuszeństwo. Moim zdaniem powinny tu być dwa różne słowa. Ale to tak na marginesie.
               Wstań..., idź... Posłuszeństwo może wynikać z miłości lub ze strachu. Z szacunku i zaufania lub jest koszmarem w zniewoleniu. Ze sprawiedliwości i prawdy lub jest narzucone przez władzę tyrana, dyktatora. Można też być posłusznym tylko sobie samemu. Tak czy inaczej „zawsze musisz komuś służyć” śpiewał kiedyś Bob Dylan, a ostatnio piosenkę tą po polsku zaśpiewał Mate.O na swojej najnowszej płycie.
                Chodź..., musisz..., Biblijne posłuszeństwo jest pokarmem dla duszy i wynika z bliskiej, zażyłej więzi między Ojcem a Synem, Jezusem a uczniami. Według mnie idealnym opisem, a raczej wyrazem oddania i posłuszeństwa Bogu jest Psalm 119. Ale zrozumieć go może tylko człowiek złamany. Ktoś, kto popełnił wiele błędów w życiu; podejmował głupie decyzje i bardzo cierpiał z powodu ich konsekwencji lub innych przyczyn; a w końcu uwierzył, że posłuszeństwo prawu Bożemu jest dla niego najlepszym lekarstwem. W innym przypadku zwykły czytelnik tego psalmu nie znajdzie w nim prawdziwego piękna, głębii, poezji, ani nadziei. No bo cóż pięknego, wzniosłego i optymistycznego może kryć się np. w stwierdzeniu: „Ciało moje drży ze strachu przed tobą, Bo lękam się twoich sądów.”(Ps 119,120)?
                 Będziesz robił to, a tego nie będziesz... Prawo i przykazania są swego rodzaju proroctwem dla człowieka, który uwierzył: „Będziesz miłował Pana Boga swego...” Zatem jak się nawrócisz, to tak po prostu będzie: będziesz kochał, nie będziesz kradł, itd.
                Atrybutem posłuszeństwa jest wykonywanie. Faktycznie Sławku, jak mówisz – można być bezużytecznym. Kto słucha i nie wykonuje, buduje dom z piasku. Ale Ty nie tak nauczyłeś się Chrystusa (Ef 4,20) i nie jesteś w ciele, lecz w Duchu (Rz 8,9), nie wziąłeś też ducha niewoli lecz synostwa (Rz 8,15). Czy więc wstaniesz teraz i pójdziesz? A może już wstałeś i poszedłeś? Może już jesteś na tej „pustynnej drodze”...? ...i cały czas komuś mówisz, co Bóg Ci wlał w serce...? Nieświadomie..., podświadomie..., naturalnie..., w duchu synostwa...

wtorek, 8 maja 2012

Jak wychodzimy z rodziną na zdjęciu?


Wczoraj pokazaliśmy zdjęcia z ze zborowej majówki w Kadynach nad Zalewem Wiślanym naszej niewierzącej znajomej. Jej reakcja pokazała mi, że przestałem już dostrzegać wyjątkowość czasu, spędzanego wspólnie przez grupę ludzi narodzonych na nowo.
W czasie rozpoczęcia naszego pikniku wszyscy jego uczestnicy tradycyjnie już ustawili się do wspólnej fotografii pod ogromnym, siedemsetletnim dębem im. Jana Bażyńskiego. Ponad sto osób – małych dzieci, młodzieży, ludzi w tzw. sile wieku i staruszków bez żadnego wyjątku ustawiło się obok siebie, śmiejąc się i ciesząc się swoją obecnością. – O rany, jak wszyscy grzecznie stoją, nikt nigdzie nie łazi! – dziwiła się nasza znajoma.
Wtedy dotarło do mnie, że w tzw. normalnej grupie imprezowej, przy okazji jakiejkolwiek świeckiej wycieczki, nie byłoby możliwe zebranie absolutnie wszystkich uczestników (szczególnie w różnym wieku) do wspólnego zdjęcia. Niby nic, ale przywołało to we mnie wspomnienia z czasów, kiedy Jezus nie był jeszcze moim Panem. Jakiekolwiek grupowe wycieczki z jakichkolwiek okazji i w jakimkolwiek składzie były dla ich uczestników przede wszystkim okazją do manifestowania swojego JA, swojej źle pojętej niezależności (która w domyśle miała równać się atrakcyjności danej osoby), samowoli, tego, że posiada się SWOJE zdanie na każdy temat (niezależnie od tego, czy jest to np. ocena aktualnej pogody, wybór trasy czy miejsca na biwakowanie). W tych warunkach nikt nawet nie próbował zbierać uczestników do wspólnego zdjęcia, bo i tak wiadomo było, że zawsze kilku osób zabraknie, bo „nie będą zajmować się takimi głupotami” a ci, co już w końcu staną wspólnie „dla świętego spokoju” będą ciągle kręcić nosami.
Wczorajsze wspólne oglądanie zdjęć z Kadyn naprawdę dało mi do myślenia, jak bardzo różnimy się od tego świata. Dzięki niech będą Panu, że wyrwał nas ze starego sposobu myślenia, dał nam radość z przebywania z wierzącymi braćmi i jednego Ducha!

poniedziałek, 7 maja 2012

Posłuszeństwo


Dziś gdy czytałem Dzieje Apostolskie 8:26-40 moje oczy zostały zwrócone w stronę bezwarunkowego posłuszeństwa Bogu. Myślę o tym jak Filipowi zostały udzielone dwie instrukcje - jedna gdzie ma się udać, druga zaś co ma zrobić. W pierwszej jest powiedziane „wstań i idź”. Reakcja była natychmiastowa – „powstawszy poszedł”. Druga instrukcja – „podejdź i przyłącz się”. Reakcja - podbiega. Wiemy dlaczego Filip miał wykonać te instrukcje a dodatkowo jest opisany finał posłuszeństwa Filipa i co tam też się stało.
I teraz zastanawiam się nad sobą samym, że przecież mówię o tym, że chcę być posłuszny Bogu, modlę się o to by być przydatnym, użytecznym w planach Bożych. Ale czy jest we mnie takie wykonanie jak u Filipa? Z przykrością powiem że nie, czy byłbym gotowy wstać i pójść?
Myślę, że moje życie pozwoliłoby dać mi 1001 wymówek w tym właśnie momencie by nie pójść na tą „pustynną drogą”. Więc jak Bóg ma mnie używać, wiedząc że jest u mnie brak takiej postawy którą posiadał Filip? Wstyd mi jak nie użytecznym jestem. Ale wdzięczny jestem Bogu że pozwala mi to dostrzec te moje braki podczas czytania Słowa Bożego. A ja jako uczeń Jezusa pragnę wypełniać jego wole i być mu posłuszny we wszystkim .

czwartek, 3 maja 2012

Po prostu Słowo...

Księga Zachariasza:
4:6 Nie dzięki mocy ani dzięki sile, lecz dzięki mojemu Duchowi to się stanie - mówi Pan Zastępów.
4:10 - Bo ci, którzy gardzili dniem małych początków, będą się jeszcze radowali, gdy zobaczą kamień szczytowy…  

Amen!

środa, 2 maja 2012

Zatwardziałość


Przeczytałem dziś posta gdzie było napisane: Boga niema, jest śmierć i koniec a religia jest dla ludzi nikczemnych. Wiem, że dużo jest ludzi na tym świecie z takimi poglądami.
Po przeczytaniu tej wypowiedzi nasunęły mi się słowa z Biblii
List do Rzymian 9.15–18.
(15) Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. (16) A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego. (17) Mówi bowiem Pismo do faraona: Na to cię wzbudziłem, aby okazać moc swoją na tobie i aby rozsławiono imię moje po całej ziemi. (18) Zaiste więc, nad kim chce, okazuje zmiłowanie, a kogo chce przywodzi do zatwardziałości.
Ale czytając Słowo Boże wiem i o tym:
Ks. Psalmów 116:2–8.
(2) Nakłonił bowiem ucha swego ku mnie W dniach, gdy go wzywałem. (3) Spętały mnie więzy śmierci I opadły mnie trwogi otchłani, Ucisk i zmartwienie przyszły na mnie. (4) Wtedy wezwałem imienia Pana: Ach, Panie, ratuj duszę moją! (5) Łaskawy i sprawiedliwy jest Pan, Litościwy jest nasz Bóg. (6) Pan strzeże prostaczków: Byłem w nędzy, a On wybawił mnie. (7) Wróć, duszo moja, do spokoju swego, Bo Pan był dobry dla ciebie! (8) Albowiem uchroniłeś duszę moją od śmierci, Oczy moje od łez, nogi moje od upadku.
Ew. Mateusza 14:14.
(14) I wyszedłszy, ujrzał mnóstwo ludu i zlitował się nad nimi, i uzdrowił chorych spośród nich.
Takie myślenie to nic innego jak choroba duszy i zatwardziałość serca. Ale jest lekarstwo, a miłość i łaska Boża jest niezmierzona w swej wielkości. Alleluja, Bóg kocha każdego!