wtorek, 31 stycznia 2012

Uwolnić Piotra!


Kontrowersje wokół ACTA sprawiają, że coraz częściej słyszę głosy chrześcijan, zastanawiających się jak powinien zachować się wierzący człowiek wobec nieprawości wokół niego. Nie mam zamiaru odwoływać się w tej chwili do meritum problemu ACTA i oceniać go, ale na pewno skłania on do przemyśleń na temat aktywności chrześcijan w wymiarze społecznym. – Chrześcijanin nie może pozostawać biernym gdy obok niego dzieje się zło! – wołają jedni. – Zło w rozumieniu świata i w problemach, które stwarza sobie ten świat to nie sprawa chrześcijanina – mówią inni.
Jest moim zdaniem pięć rodzajów aktywności, co do których ewangelicznie wierzący chrześcijanin musi zająć jasne stanowisko i aktywnie (nomen omen) wcielać je w życie:
1. Modlitwa
2. Usługiwanie braciom i siostrom w Chrystusie, podejmowanie pracy w różnych służbach w Kościele
3. Wspomaganie biednych, materialnie bądź na miarę swoich sił
4. Działanie ewangelizacyjne, polegające z jednej strony na dawaniu świadectwa o Chrystusie wśród osób, z którymi chrześcijanin styka się na co dzień, z drugiej strony na "wychodzeniu" do ludzi, by "wyciągać ich z ognia"
5. Aktywność polityczna, włączanie się w działania popierające bądź przeciwne jakimś zjawiskom w życiu społecznym. Skrajną formą jest uczestniczenie w organach władz jakichkolwiek szczebli.
Pierwsze cztery dziedziny są dla chrześcijanina oczywiste, są wypełnieniem biblijnych norm i nakazów Jezusa. Piąta niestety jest jawnie przeciwna biblijnemu nakazowi oddzielania się od świata i jest wynikiem braku zrozumienia istoty chrześcijaństwa. Nie mamy naprawiać TEGO świata lecz oczekiwać NOWEJ ziemi i ratować ludzi dla Królestwa Bożego.
W kwestii aktywności naszym wzorem jak zawsze musi być Jezus. On spędzał noce na modlitwie, On usługiwał, leczył i uzdrawiał chorych, On głosił Dobrą Nowinę. I choć oczekiwano od niego działania w wymiarze politycznym i „wyzwolenia Izraela” w taki właśnie sposób On konsekwentnie działał inaczej.
Jezus nie protestował i nie podpisywał petycji (a aż się prosiło np. do Heroda o uwolnienie Jana Chrzciciela), nawet nie okazywał swojej dezaprobaty i nie krytykował. Tuż po Jego śmierci i zmartwychwstaniu ta postawa była jeszcze żywym wzorem dla pierwszych chrześcijan, dlatego nie chodzili z transparentami pod więzienie i nie skandowali "uwolnić Piotra" ani nie rozsyłali po innych zborach petycji do podpisania za uwolnieniem Pawła. Tylko trwali w modlitwie (Dz. Ap. 12:5 - Strzeżono tedy Piotra w więzieniu; zbór zaś modlił się nieustannie za niego do Boga.). Modlili się zaś mimo to za władze i byli im posłuszni (a nie były to władze wymarzone i wyśnione).
Trudno dziś chyba o zbór "modlący się nieustannie do Boga" w intencji braci. Łatwiej napisać zgrabny list otwarty i uspokoić sumienie, że się coś zrobiło.

niedziela, 29 stycznia 2012

Zeitgeist – jaki to duch?


Ostatnio sporo myślę o tym, że jako chrześcijanie mamy być jednego ducha. Biblia bardzo wiele mówi o tym zarówno jako o nakazie Jezusa ale także jako o fakcie po prostu. Apostoł Paweł pisze: "Ci, którzy oddają się tej posłudze, wielbią Boga za to, żeście posłuszni w wyznawaniu Ewangelii Chrystusa, a w prostocie stanowicie jedno z nimi i ze wszystkimi."2Kor 9:13 (Biblia Tysiąclecia).
Jako chrześcijanie mamy przywilej doświadczania tego faktu. Czytając książki autorów chrześcijańskich sprzed czterech wieków – Johna Owena, Johna Buniana (XVIIw.) czy późniejszych, np. Oswalda Chambersa (XIXw.) czy C.S.Lewisa (I poł. XX w.) mamy uczucie jakbyśmy czytali maila od braci z naszego zboru lub poznanych na jakiejś chrześcijańskiej konferencji. Oni wiedzą o Chrystusie dokładnie to samo co i nam objawił Duch Święty, a wieki oddzielające nas nie mają żadnego znaczenia.
Wielokrotnie doświadczamy też tego jednego ducha, Ducha Ewangelii Chrystusowej, goszcząc braci, głoszących nam Słowo Boże, gdzieś z antypodów. Takie samo Słowo jak to, które jest w naszych sercach, takie samo jak słyszymy co tydzień w naszych zborach. Jak to się dzieje? Zadziwia mnie to ostatnio i dzięki składam Panu za cud Jednego Ducha. Cud, którego tak często nie dostrzegam, nie doceniam.
Świat odkłada książki pisane dawnej niż kilkadziesiąt lat temu na górne półki bibliotek. Nikt ich nie czyta, są de mode, zaglądają do nich mole książkowe i zdziwaczali naukowcy, piszący rozprawy o pokrętnych tytułach. Chrześcijanie takie książki, pisane przez braci w Chrystusie wprost pochłaniają.
Świat mówi o specyfice kulturowej i takiejże odrębności każdego rejonu geograficznego, podkreślając jak trudno porozumieć się ludziom z odległych krain. Chrześcijanie obejmują z miłością dopiero co poznanego brata w Chrystusie z drugiego krańca kuli ziemskiej i nie mogą przestać z nim rozmawiać.
Świat przyjmuje za pewnik istnienie ducha czasu, który sprawia, że każda epoka ma swój charakter i jest odrębna od innych i który bezlitośnie kieruje procesami historycznymi. Chrześcijanie są pewni Ducha Świętego, którego znają osobiście, który jest Panem Dziejów. On sprawia, że każda epoka ma ten sam charakter dla tych, którzy uwierzyli w Chrystusa.
Kim jest zatem duch czasu (Zeitgeist), opiewany przez pisarzy przez wieki? Może w końcu trzeba go nazwać po imieniu?

wtorek, 24 stycznia 2012

„Przebodli ręce i nogi moje”

Psalmy to dla mnie wyjątkowa księga Biblii. Pewnie tak nie powinno być, ale często czytam je „na specjalne okazje”. Jedną z takich okazji jest ranek. Dzisiaj po raz kolejny zachwycił mnie psalm 22, niesamowity w swojej prorockiej wymowie. Po prostu brak słów. A szczególnie przemówiło do mnie zakończenie, wersety zapowiadające wydanie ciała Chrystusa na „pożywienie” dla ubogiego ludu, który urodzi się po Jego śmierci. A serce wtedy ożyje. Alleluja!
Ubodzy jeść będą i nasycą się. Będą chwalić Pana ci, którzy go szukają... Niech serce wasze ożyje na zawsze! Wspomną i nawrócą się do Pana wszystkie krańce ziemi, I pokłonią się przed nim wszystkie rodziny pogan. Bo do Pana należy królestwo, On panuje nad narodami. Tylko jemu oddawać będą cześć wszyscy możni ziemi, Padną przed nim na kolana wszyscy, którzy się w proch obracają, I nie mogą utrzymać się przy życiu. Potomstwo będzie mu służyć, Będzie opowiadać o Panu przyszłemu pokoleniu. Przyjdą i ogłaszać będą sprawiedliwość jego Ludowi, który się urodzi, gdyż tak uczynił. (Psalm 22; 27-32)

piątek, 20 stycznia 2012

Zagubione owce


Dzisiaj przeczytałem w prasie, że rosyjska tłumaczka, płynąca statkiem Concordia, który kilka dni temu rozbił się o skały u wybrzeży Toskanii, udzieliła wywiadu telewizji mołdawskiej. Uderzyło mnie zdanie, którym określiła sytuację na statku po katastrofie: „słyszeliśmy krzyki pasażerów, byli jak stado zagubionych owiec, które nie miały pojęcia, jak się zachować w takiej sytuacji.” Nie wiem czy Dominica Cemortan świadomie użyła tego porównania, mnie natychmiast skojarzyło się ono z reakcją Jezusa, widzącego tłumy spragnione Jego nauki. Mat 9:36 - A widząc lud, użalił się nad nim, gdyż był utrudzony i opuszczony jak owce, które nie mają pasterza. Podobne porównanie znajdujemy u Marka 6:34 - A wyszedłszy, ujrzał mnóstwo ludu i ulitował się nad nimi, że byli jak owce nie mające pasterza, i począł ich uczyć wielu rzeczy.
Utrudzeni, opuszczeni, zagubieni ludzie – czyż trudno o lepszą charakterystykę pasażerów statku, pozbawionych jakiejkolwiek opieki i nadziei na ocalenie z katastrofy? To samo widział Jezus, choć sytuacja Jego słuchaczy daleka była zapewne od dramatyzmu sytuacji na Concordii. Pozornie. Jezus widział inaczej niż my, On widział już katastrofę, do której zdążali nieuchronnie otaczający Go ludzie i tylko On mógł dać im szalupę ratunkową.
Apostoł Piotr napisał: Byliście bowiem zbłąkani jak owce, lecz teraz nawróciliście się do pasterza i stróża dusz waszych. [I P 2:25]
Ilu pasażerów Concordii w tragicznych chwilach szukało Dobrego Pasterza, chciało się od Niego uczyć i u Niego szukać pomocy? 

wtorek, 17 stycznia 2012

By Duch Święty działał

Polecam gorąco rozważanie jakie warunki musi spełniać zbór, by Pan działał w nim i pomnażał go: http://www.radiopielgrzym.pl/co-si-zmienio.html . Inna sprawa, że sam znam kilka zborów, które wprawdzie  są coraz liczniejsze, jednak prawdziwych chrześcijan trudno w nich spotkać...

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Nie tacy święci


Kilka dni temu dyskusja na pewnym zaprzyjaźnionym blogu sprowokowała mnie do przemyśleń o świętości. Jak używamy przymiotnika „święty”? „Ale on święty…”, „Nie bądź taki święty!”, „świętszy od papieża” – to popularne powiedzonka z tytułowym świętym w roli głównej. Zakładając, że język jest jakimś odbiciem zbiorowej społecznej świadomości, powiedzenia te pokazują, że stosunek Polaków do świętości charakteryzuje się dużym dystansem i pewnym pobłażaniem. A także świadomością, że święty to ktoś lepszy i że taki status jest nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika.
Najważniejsza różnica pomiędzy pojęciem świętości w tradycyjnych kościołach a takowym pojęciem biblijnym polega na tym, że pierwsze jest właśnie wartościujące. Drugie uznaje po prostu stan rzeczy. I tak - w pierwszym przypadku święty to ktoś spełniający określone normy w sposób, który uznajemy za wystarczający dla Boga (sic!). Gdy przyjmuje się takie kryteria to za świętych można uznać najlepiej wyłącznie zmarłych (bo o nich nie wypada mówić źle). Mówienie tak o kimkolwiek żyjącym mogłoby wzbudzić też niechciane dyskusje i wątpliwości, choć czasami kościół katolicki podejmuje to ryzyko, poprzestając jednak wyłącznie na nieoficjalnych, „nieautoryzowanych” wypowiedziach (np. za życia JP II o jego świętości).
W Biblii słowo, oznaczające świętość oznacza ni mnie ni więcej tylko „oddzielony, wyodrębniony”. Ci, którzy uwierzyli i narodzili się na nowo „wyświęcili się” dla Pana, oddzielili się od dotychczasowego życia i teraz takie nowe życie prowadzą. Są zatem świętymi. Tak wyświęcili się też np. Lewici w starym testamencie (2 Moj 32:29 - „Potem rzekł Mojżesz: Wyście dziś wyświęcili siebie samych do służby dla Pana, gdyż nikt z was nie zawahał się wystąpić przeciwko synowi czy bratu swemu. Niech więc udzieli wam dziś błogosławieństwa.”). Takie też znaczenie ma świętość Izraela jako narodu oddzielonego od innych ludów. W tym przypadku nie mamy do czynienia z żadnym wartościowaniem.
Niestety nawet wśród biblijnie wierzących chrześcijan jest sporo nieporozumień w związku z tym określeniem. Mimo, że jeżeli nawet wiemy co naprawdę oznacza słowo „święty” to mamy przeważnie opory nazywania tym mianem naszych braci i siostry w Chrystusie. Dlaczego? Może po prostu nie jesteśmy sami dość „święci”, czyli niezdolni by oddzielać się od panujących wokół nas schematów świeckiego myślenia…

sobota, 14 stycznia 2012

Promocja trwa


Zastanawiam się nad faktem gdy np. wiedział bym, że w którymś z hiper wielkich sklepów można otrzymać ZA FREE np. piękny wielki TV 52 cali a promocja jest ograniczona czasem. Ale kto przyjdzie i stanie w kolejce otrzyma ten właśnie tv a ja wiedząc o tym sam bym skorzystał z tego i nie powiedział o tym moim przyjaciołom . Jak byście się czuli gdy przy odwiedzinach zobaczylibyście u mnie ten super piękny wypasiony tv na ścianie a ja bym opowiedział, że był taki czas, że można było dostać go za FREE. Tylko trzeba było stanąć w kolejce i super hiper tv stawał się waszą własnością. Ale już po ptakach – było ale niema.
Myślę, że niektórzy powiedzieli by mi prosto w twarz: „Ale ty jesteś CHAM, przecież wiedziałeś, że by mi nam się przydał taki super sprzęt a nic o tym nie powiedziałeś. Chyba nie jesteś przyjacielem naszym bo przyjaciel to by powiedział o takiej wspaniałej okazji ale ty skorzystałeś i nikomu nic nie powiedziałeś, nie puściłeś pary z ust, więc żałosnym jesteś kumplem.” I już do końca byście mi to pamiętali – „Widział i nie powiedział. Cham, nie chcę z nim mieć kontaktów”. Myślę że mogło być coś w tym rodzaju. Prawda?
Około 6 miesięcy temu zachorowałem, objawami był okropny kaszel, krwioplucie, wymioty itp. Chodziłem od lekarza do lekarza ale żaden lekarz specjalista nie wiedział co mi jest. Jedynie zapodawali mi co rusz to nowe antybiotyki i skierowanie do szpitala, ale nasza sytuacja domowa nie pozwalała na to bym gdzieś sobie leżał w szpitalu. Więc odmawiałem, dostawałem nowe skierowanie do następnego lekarza i trwało tak około 9-11 tygodni. Aż w końcu odesłali mnie do pulmonologa. Wziąłem ze sobą moje wyniki badań (trochę już tego było), wykaz leków, które zażywałem no i wchodzę do lekarza, mówię co i jak podaję wyniki. Kobieta przegląda i wypala do mnie tymi słowy (wpierw mówiła do mnie na Pan): „Posłuchaj – jesteś chory na raka”.
Gorąco mi się zrobiło mówię sobie – „jak, ja?”. Kobieta kontynuuje, że jeśli nie pójdę do szpitala teraz, natychmiast to może być za późno lub już jest bardzo późno bo to trwa już około 11 tygodni. A gdy rak zaczyna atakować jawnie to taki czas jest już bardzo poważny. Przez głowę wtedy przeleciało mi chyba całe moje życie. Myślę – „Panie Jezu przecież Ty wiesz, że ja mam tyle dzieci i trójka z nich to jeszcze małe szkraby. Czy nie pozwolisz mi ich wychować, oglądać w dorosłym życiu? Panie Jezu co jest grane ? Przecież wiesz że Cię kocham, wierze w Ciebie. Więc co Ty robisz mi i mojej rodzinie?”
Takie myśli toczyły mi się w głowie, byłem rozmontowany. Lekarka więcej w sumie nic już nie mówiła oprócz tego, że natychmiast muszę udać się do szpitala w celu zdiagnozowania,wypisała skierowanie i powiedziała, że zrobię co zechcę, ale nie ma z tym zabawy bo umrę (szok). Wychodzę z pokoju (byłem z Moniką) no i Monika pyta mnie i jak co jest. Nie wiedziałem co powiedzieć, po jakieś chwil mówię, że dostałem skierowanie na leczenie szpitalne i muszę iść .Monika pyta dlaczego, ja odpowiadam po chwil, że lekarz przeanalizował moje badania i objawy i stwierdza, że mam raka. Brakuje słów i Monice i mnie. Jedziemy w ciszy do domu z głowami pełnymi myśli. Po powrocie siadam do komputera i zaczynam czytać na temat ,doznaję jeszcze większego szoku. Okazuje się, że moje objawy (jest ich 5) pasują jak ulał do raka. Życie zaczyna mi jakoś inaczej wirować . Monika prawie nie mówi nic, widzę po nie,j że wygląda jakby ktoś czymś przyłożył jej w głowę.
Po kilku dniach zostaję przyjęty do Akademii Medycznej na odział pulmonologiczny . Dodam, że to moja pierwsza wizyta w tej instytucji – oooch z natury naprawdę w swoim krótkim życiu zawsze unikałem lekarzy i szpitali, jeśli już nie było innego wyjścia wtedy tylko udawałem się do takowych instytucji. Jedna z pielęgniarek zabrała się za mnie, wydała polecenie „na krzesełko” no i do roboty – jedna ręka montowany teflon (straszne historie z tymi wenflonami przeżyłem) druga igła i spuszczanie krwi do analizy. Powiem, że takie rzeczy na mnie w sumie nie działają, jakoś byłem odporny zawsze ale nie tym razem („Piorun” – tak nazwałem później tą pielęgniarkę). Tak to robiła ta przemiła pielęgniarka, że podczas wykonywania tych zabiegów poczułem jak zaczynam odjeżdżać (nigdy w życiu nie zemdlałem), zrobiło mi się jakoś strasznie gorąco, pot kroplami zaczął mi płynąć po całym ciele i nie mogłem zapanować nad oczyma – zaczynały mi się wywijać „do góry nogami”. Walczyłem z tym i inne pielęgniarki zauważyły to, że gdzieś odjeżdżam i zaczęły się pukać łokciami i mówić „zobacz, zobacz jaki to delikatny pacjent”. Podały coś mi zimnego na kark, „Piorun” podjechał wózkiem inwalidzkim bez powietrza w oponach i kazał wsiadać. Ja mówię że jest już cool i dam radę wrócić do pokoju. „Piorun” zaczął na mnie krzyczeć, że mam się słuchać, że jak polegnę na korytarzu to kto mnie pozbiera. Mówię „ok proszę nie krzyczeć ja z uprzejmości nie chciałem jechać”. I cóż, siadłem na wózeczek „Piorun” do pchania a wózek jak wmurowany. Wyszło na to że trzy pielęgniarki musiały pchać wózeczek (brak ciśnienia w oponach i waga 120kg).
Dojechałem na salę i od razu zapodano kroplówkę i zostawiono mnie w pustej sali, która sprzyjała w rozmyślaniu nad tym co teraz będzie, co dalej? Po kilku godzinach zostałem poinformowany, że jutro lub pojutrze zacznę przechodzić ciąg badań na obecność komórek rakowych. I dalej czas na myślenie. Na drugi dzień dostałem do podpisania papiery, że się zgadam na przeprowadzenie tego typu badan i na leczenie. Powiem delikatnie bardzo niemiłe badania.
Po pierwszym badaniu stwierdzono że posiadam obrzęk płuca, że zostały pobrane wycinki na obecność komórek rakowych. Lekarz wytłumaczył mi, że obrzęk na płucach może powstać w wyniku zapalenia płuc lub w wyniku pobicia. Przeanalizowałem szybko tą sprawę i stwierdziłem, że zapalenia płuc nigdy nie miałem a i lania nie dostałem . Więc co, posiadam gada? Znów sala pusta i ja i moje myśli i rozmowy z Bogiem. Nie mogłem przyjąć do wiadomości, że rozstanę się z moimi dziećmi i żoną. Jak oni teraz to wszystko ogarną?
Naczytałem się w Internecie, że rak płuc jest najgorszym rakiem, że około 17% dożywa na maksa do 3l lat. Wtedy zacząłem prosić Boga, że jeśli tak mu się upodobało, ja tego nie rozumiem, ale jeśli tak ma być to prosiłbym o te chociaż 3l lat. Gdybym jeszcze miał trochę życia mógłbym wykonać to co odkładałem na później, to czego nie zrobiłem a powinienem i jakoś spróbować dostroić moje dzieci do tego. Tak mijały dni w szpitalu (wiele do opowiedzenia), po kilku dniach dali mi chłopaka na salę, który choruje na serce i płuca od 3 miesiąca życia, czyli od 3 miesiąca powinien mieć przeszczep tych organów a ma 20 ileś lat i nadal nie miał. bo „jest jak jest” (napiszę jeszcze o nim, obiecałem mu to). I tak standardowo co dzień dostawałem 4x20 mil. zastrzyki, 4x tabletki, 6x kodeine no i co jakiś czas kroplówki i coraz to nowe badania i tak mijały dni.
Ja prosiłem po cichu Boga o łaskę bym dostał jeszcze trochę czasu. Po około 2 tyg dowiedziałem się, że wszystko co prawie mieli zrobić zrobili, co mieli pobrać pobrali i teraz nie wiedzą co ze mną zrobić. No bo w szpitalu nie dostałem krwioplucia a i ataki kaszlu i wymiotów zmniejszyły się w znacznym stopniu, tak, że bywało, że podczas dnia nawet nie miałem jednego. Uznano, że wobec tego mogę leczyć się w domu. Pomyślałem – sobie „super w końcu kochany domek”. No i z dnia na dzień odstawili mi lekarstwa, zaskutkowało to tym, że w momencie odstawienia lekarstw dostałem około 10 napadów w jednym dniu. Więc poszedłem po konsultacje do lekarza, opowiedziałem o tym. Lekarz nie dał mi w sumie żadnej odpowiedzi oprócz jakiś pokrętnych tłumaczeń. Nie miałem z kim porozmawiać . Pomyślałem że po 23 spróbuję porozmawiać z pielęgniarką – jakoś podczas tego pobytu potrafiliśmy porozmawiać razem ,dobrze jej z oczu patrzało . I tak tez zrobiłem – udałem się do niej i opowiedziałem sytuację odnośnie tego co się ze mną dzieje . Wysłuchała mnie i pierwsze pytanie – czy wręczyłem kopertę z pieniędzmi. Zwaliło mnie z nóg („zatkało kakao”), zapytałem „że jak?”.
Wtedy dostałem instrukcje dotyczące wręczenia pieniędzy i kwoty i że jestem już tu 2 tygodnie i w sumie miałem już czas na zrobienie tego a teraz to już może być za późno. I że ludzie, którym nie wykryto raka a chcą by lekarze zaczęli drążyć w jego temacie muszą postępować według „reguł tu obowiązujących”. Wróciłem na salę, siadłem na łóżku i w sobie mówię „Panie Jezu o co tu w ogóle chodzi, co ja mam robić?” W sumie czułem, że jak bym posiadał taką kwotę to bym ją wręczył, żeby lekarze zechcieli zainteresować się moim przypadkiem i żeby próbowali mnie wyleczyć.
Ale tak się nie stało. Na drugi dzień pani doktor przyszła do mnie i powiedziała że jutro robią mi wypis do domu i dostanę kuracje leków do domu i że wyniki badań będą za około 3 tygodnie do odbioru. Wróciłem do domu, wykupiłem lekarstwa i zacząłem kurację ale po około 5-8 dniach zacząłem się jeszcze gorzej, wymiotować itp. Powiedziałem Monice, że przestaje brać te leki bo to mi nie pomaga a czuję się jeszcze gorzej. Moje myślenie zaczęło krążyć wokół tego że przecież jestem w ręku mojego Boga to on do tego dopuścił i ma w tym jakiś plan, ja nie wiem. I przestałem brać leki i poddałem się temu co jest i ma być. I wygląda to tak, że do tej pory nie odebrałem wyniku badań z pobytu w szpitalu i jestem jakoś nad wyraz spokojny co do tego co wykazały (nie wiem). Ale położyłem moje życie w ręce Boga – przecież kto inny może mnie tak dobrze znać i wiedzieć o mnie wszystko i od wtedy jakoś zrobiłem się spokojny.
I zacząłem robić to, o co prosiłem żebym miał jeszcze czas, na to co odkładałem i nie robiłem. Więc porządkuję moje życie (uważam to za dar łaski, że mam na to czas). I to dla tego założyłem profil na facebooku i odszukałem starych znajomych. I chcę im powiedzieć o tej „promocji” jaka ciągle jeszcze trwa, że jest możliwość na życie wieczne z Jezusem. Ja wiem o tej wspaniałej promocji i z racji tego, że się znamy, byliśmy przyjaciółmi lub jesteśmy muszę im o tym powiedzieć! Nie chcę żebyście kiedyś mi powiedzieli jaki to ja jestem Cham. A i Pan Jezus mówił o tym, żeby rozgłaszać tę nowinę po krańce świata i chciałbym ją wypełnić w takim stopniu w jakim mogę. Dlatego od jakiegoś czasu mówię moim znajomym o tym, że jest tylko jedna opcja na życie wieczne. Wiem że może uważają mnie za wariata itp. Ale pomyślcie, że coś nie pójdzie tak jak WY myślicie, że nie pokłada się tak jak chcecie i może jutro coś się wydarzy w waszym życiu, że będziecie musieli stanąć przed Bogiem a on was osądzi. Sami wiecie w środku, w sobie, gdzie podążacie. Że jeśli tak się stanie to już będzie koniec. W sumie nie koniec ale początek życia wiecznego – tylko GDZIE?
Więc wiem o tym, że chcę o tym wam mówić, ja nie mam żadnego wpływu na to co z tego wyniknie. Ale mam wpływ na to byście usłyszeli ,wiedzieli o NAJLEBSZEJ PROPMOCJI JAKA KIEDY KOLWIEK BYŁA I JEST DLA WSZYSTKICH I ŻE JESZCZE TRWA !!!! Jak długo – nikt tego nie wie ,ale wiadomo że się kiedyś skończy. Czy z niej skorzystasz? Niech Bóg dotknie waszych serc i objawi wam swoja łaskę.

List do Efezjan 2.8/9.
Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił.

List do Tytusa 2:11 - Albowiem objawiła się łaska Boża, zbawienna dla wszystkich ludzi,

List do Rzymian 5:21 - Żeby jak grzech panował przez śmierć, tak i łaska panowała przez usprawiedliwienie ku żywotowi wiecznemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego.

List do Rzymian 11.6.
A jeśli z łaski, to już nie z uczynków, bo inaczej łaska nie byłaby już łaską.

piątek, 13 stycznia 2012

Poranne odświeżenie

Ostatnio bardzo odczuwam jak niezbędna jest w moim życiu codzienna obecność Ducha Świętego i napełnianie mnie przez Niego. Już sama prośba, która kieruję o to do Pana tuż po przebudzeniu, a potem w drodze do pracy, jest ożywcza w bardzo konkretny, odczuwalny sposób. Ale zdarza mi się, ułomnemu człowiekowi, nie wspomnieć w modlitwie tej prośby. Wówczas czuję, że sam pozbawiam się błogosławieństwa poprzez moją gnuśność i… nie wiem jakich przymiotników użyć jeszcze. Pozbawiałbym się - gdyby nie nieskończona miłość i dobroć Boga. Dzięki Mu za to, że jest większy od wszystkich naszych uchybień, roztargnień i wad.

niedziela, 8 stycznia 2012

Dziurawe worki

Kolejne worki z książkami wytargałem wczoraj do śmietnika. To chyba już ostatnie, po raz kolejny zrobiłem przegląd moich półek w związku z planowanym przemeblowaniem pokoju. Mało co jest tak ciężkie jak książki. Wrzucając z trudem do pojemników worki rwące się od ciężaru, zastanawiałem się ile już do tej pory tych worków wyniosłem i ile kasy wydałem na nie kiedyś. Werset z księgi Aggeusza (1;6) nabrał dla mnie wczoraj nowego znaczenia: „… a kto pracuje by zarobić, pracuje dla dziurawego worka.”
Książki kupowałem głównie w czasie studiów, było to w czasach, gdy w księgarniach niewiele było i ludzie często rzucali się na wszystko, co było jakąś odmianą i nowością. Dla mnie wtedy, człowieka o miliardy lat świetlnych oddalonego od Chrystusa, mój księgozbiór miał ogromną wartość, choć już w momencie kupna często bywałem świadomy, że czas na przeczytanie tych tomów nadejdzie „kiedyś”. Niektórzy koledzy, którzy robili podobne zakupy, mówili realistycznie „przeczytam na emeryturze”.
Dziś wiem, że tych książek nie przeczytam nigdy. Dzięki Bogu już ich nie ma. Niedługo po nawróceniu pozbyłem się tych najgorszych – okultystycznych, psychologii, jawnie ateistycznych dziełek socjologicznych i historycznych. Mój spory księgozbiór topniał powoli, co jakiś czas odnajdywałem rzeczy, których jedynym przeznaczeniem było wysypisko śmieci.
Kilka miesięcy temu pewien brat (?) spytał mnie czy mam jakieś ciekawe książki. Nie wiedziałem co dokładnie ma na myśli. – Wiesz, takie co pokazują jak żyć, psychologiczne i tym podobne – uściślił. Odpowiedziałem mu, że ja to wszystko już uznałem za śmiecie, a żyć pomaga mi tylko Słowo Boże. Dziś modlę się do Pana oby zawsze była to prawda w moim życiu.

niedziela, 1 stycznia 2012

Świat szaleje z radości

Dzisiaj przeczytałem na jednym z portali internetowych intrygujący tytuł, stanowiący link do ukrytej "w głębi strony" wiadomości: "On przyszedł. Świat szaleje z radości". Dla mnie jako chrześcijanina pierwszym skojarzeniem było powtórne przyjście Pana. Niestety świat nie szalałby wówczas z radości, a najszybsze nawet portale informacyjne zapewne nie zdążyłyby o tym wydarzeniu donieść. W artykule chodziło oczywiście o nadejście nowego roku.
Dzisiaj rano, gdy obudziłem się, przez ściany zaczęły dochodzić właśnie odgłosy tego szaleństwa radości z innych mieszkań mojego bloku - kłótnie, przekleństwa, dzikie okrzyki "poprawin" po sylwestrze. Podobno tegoroczne powitanie nowego roku na Times Square brzmiało "Niech żyje przyjaźń" (w co początkowo nie mogłem uwierzyć). Czym dla świata dzisiaj jest przyjaźń, o miłości nie wspominając? W dobie kompletnego kryzysu zaufania do wszystkich i wiary w cokolwiek? 
Wczoraj wieczorem, obserwując rozkręcające się za oknami szaleństwo tej dziwnej karykatury radości dziękowałem gorąco Panu, że wykupił mnie. Wykupił z rynku niewolników, bo takie znaczenie ma użyte w Biblii greckie słowo. Alleluja!