czwartek, 22 listopada 2012

Chrześcijańska mowa nienawiści?

Minister Administracji i Cyfryzacji Michał Boni zaapelował dzisiaj do kościołów i związków wyznaniowych, by włączyły się w działania na rzecz eliminowania języka agresji z życia publicznego.
Po usłyszeniu tej wiadomości po prostu zatkało mnie. Po ochłonięciu stwierdziłem jedna, że moja reakcja była niczym nie uzasadniona. Minister jak sądzę kalkuluje (poniekąd słusznie), że z nich składa się tak naprawdę społeczeństwo. Więc nie widzi powodów, by uważać, że ci członkowie żyją życiem pozbawionym nienawiści.
Ja jednak siłą rzeczy kojarzę hasło „kościół” z ludźmi narodzonymi na nowo, takimi, którzy nie żyją już sami, ale żyje w nich Chrystus (trawestując słowa apostoła Pawła – List do Galacjan 2:20). Czy tacy ludzie, żyjący Chrystusem czyli chrześcijanie mogą mieć w sobie mowę nienawiści?
Na szczęście ci, którzy zostali dotknięci przez Jezusa i otrzymali Ducha Świętego wiedzą już, że to nieprawda. Widzą też to samo w swoich braciach i siostrach, podobnie narodzonych z Ducha.
Bo i my byliśmy niegdyś nierozumni, niesforni, błądzący, poddani pożądliwości i rozmaitym rozkoszom, żyjący w złości i zazdrości, znienawidzeni i nienawidzący siebie nawzajem. Ale gdy się objawiła dobroć i miłość do ludzi Zbawiciela naszego, Boga, zbawił nas nie dla uczynków sprawiedliwości, które spełniliśmy, lecz dla miłosierdzia swego przez kąpiel odrodzenia oraz odnowienie przez Ducha Świętego, którego wylał na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, Zbawiciela naszego (list Pawła do Tytusa 3:3–6). (…) i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni (list Pawła do Efezjan 2:3).
Niestety apel ministra świadczy o powszechnym patrzeniu na chrześcijan jako na ludzi obciążonych zwykłymi grzechami – złością, nienawiścią, rozgoryczeniem. Także o tym, jak mało my, uczniowie Chrystusa, jesteśmy widocznym, wyraźnym świadectwem. Myślę, że mała liczebność nie jest tu żadnym wytłumaczeniem. 

środa, 21 listopada 2012

Znowu to nowe życie!?

No i stało się. W świecie polskiego tzw. szołbiznesu mamy kolejne „spektakularne” nawrócenie. Tym razem dotknęło piosenkarkę Agnieszkę Chylińską.
- (…) Nadeszła tęsknota za tym, żeby poszukać Boga. Nie określonego w jakiejś religii, tylko jako absolutu. W trakcie nagrywania pierwszej edycji „Mam talent!” poznałam Szymona Hołownię. Było to jedno z najważniejszych spotkań w moim życiu. Nic tego nie zwiastowało. Przeciwnie, przyszłam z nastawieniem: „Aha, to jest ten gościu, ten nawiedzony”. A potem to już poszło. Jest taka zasada, żeby jednak świadczyć swoim życiem. – zwierza się „artystka”, okraszając jeszcze na koniec wypowiedź niecenzuralnymi słowami.
Zestawienie wulgaryzmów z wyznaniami na temat wiary nie powinno szokować tych, którzy choć raz mieli przyjemność (?) słuchania wypowiedzi piosenkarki. Może to i lepiej, że padają w takim kontekście bo nie pozostawiają złudzeń co do prawdziwości przemiany życia. Czy pani Agnieszce w ogóle był zwiastowany krzyż, czy dowiedziała się o konieczności odwrócenia się od dotychczasowego życia (o konieczności narodzenia na nowo nie wspominając)? Szczerze mówiąc wątpię, widząc to co robi i mówi Szymon Hołownia (dla niewtajemniczonych publicysta katolicki) w czasie swoich występów konferansjerskich w telewizji.
Na tzw. świecie mogliśmy obserwować naprawdę spektakularne i radykalne nawrócenia aktorów czy piosenkarzy. Dlaczego w Polsce obserwujemy tylko żałosne półnawrócenia i słyszymy jakieś wypowiedziane półgębkiem zdania o Bogu (usuwane potem pospiesznie z internetu przez „nawrócone” gwiazdki w rodzaju Mai Frykowskiej)? Czy to pochodna tego, jakiego „kalibru” osobowości są oglądane na naszych ekranach i estradach? A może to raczej kwestia tego, że nie ma komu zwiastować im prawdziwej ewangelii, konieczności ukrzyżowania swojego dotychczasowego życia i radykalnego odwrócenia jego kierunku o 180 stopni?
Łatwo kiwać z politowaniem głową nad wypowiedziami takimi jak powyższe, trudniej przyznać, że sami jako uczniowie i słudzy Jezusa Chrystusa nie robimy nic by zmienić je w autentyczne, mocne świadectwa.

piątek, 9 listopada 2012

Zwiastować tym, którzy pukają do drzwi

Po wczorajszej wizycie Świadków Jehowy czuję znowu ogromny niedosyt i żal, że nie umiałem dostatecznie zwiastować im Jezusa ukrzyżowanego. I przepraszam mojego Pana, że po raz kolejny okazałem się sługą nieużytecznym. To wprawdzie oni zadzwonili do moich drzwi by opowiadać mi o przyszłym królestwie ale dzięki Bogu stało się tak, że sami stanęli wobec kwestii, które mogą przyjąć lub odrzucić. I to oni na tyle zadziwili się Biblią, że zamiast zadawać pytania i objaśniać, sami ode mnie objaśnień oczekiwali i dopytywali się z autentyczną ciekawością. To oni przyjęli zaproszenie do mojego zboru na nabożeństwo, sami nie mając odwagi zapraszać mnie do siebie.
Ale jestem świadomy, że nie zwiastowałem im należycie Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie, o krzyżu, pokucie, nawróceniu, narodzeniu na nowo i o Duchu Świętym, zesłanym jako pocieszyciel i obrońca. Tyle razy już stawałem wobec Świadków Jehowy. Kiedyś (mówię o czasie po moim nawróceniu) po prostu opędzałem się od nich. Później zdałem sobie sprawę, że powinienem rozmawiać z nimi o mojej wierze w Jezusa Chrystusa i w Jego Słowo. Ale dopiero niedawno w modlitwie dotarło do mnie, że to ja jako Jego uczeń powinienem być w tych rozmowach stroną aktywną, zwiastującą Ewangelię, przekonującą o konieczności uwierzenia w Jezusa Chrystusa.
Wydaje się, że jako chrześcijanie mamy ciągle gdzieś „z tyłu głowy” nakaz naszego Pana, by iść na cały świat i głosić Prawdę. Jak to wygląda w praktyce? Do mnie dotarło jakiś czas temu, że wyłączamy często ten nakaz, kiedy za drzwiami spotykamy dwójkę młodych ludzi z Biblią Nowego Świata w rękach. Dlaczego tak się dzieje? Przecież dobrze wiemy z naszych doświadczeń, jak trudno namówić ludzi na rozmowę o Bogu. Czy sytuacja, w której to właśnie nieznający Pana ludzie sami pukają do nas by taką rozmowę odbyć, nie jest idealna i wręcz wymarzona dla głoszenia Jezusa Chrystusa? A może nasze wycofywanie się w tej sytuacji tak naprawdę obnaża nasz brak gotowości i żywego pragnienia ewangelizowania? 


sobota, 3 listopada 2012

A ty jesteś gotowy?

Dzisiaj przypadkowo obejrzałem w telewizji fragment programu dokumentalnego o ruchu „prepping”, do którego masowo przyłączają się Amerykanie. Są przekonani o zbliżającym się końcu świata, choć jego przyczyny i charakter widzą różnie. Kataklizmy, światowa epidemia, światowy kryzys ekonomiczny, wyczerpanie się zasobów ropy naftowej… Ruch charakteryzuje się tym, że jego członkowie jak najbardziej poważnie przygotowują się do tych dramatycznych wydarzeń – budują schrony, gromadzą zapasy żywności, leków, broni i paliwa, ćwiczą procedury ewakuacyjne itp. Często jednak nawet ich najbliżsi patrzą na nich jak na dziwaków, w dodatku narażających swoje rodziny na spore często wydatki i uciążliwości.
Zagrożenia, na jakie przygotowują się Amerykanie są jak najbardziej osadzone w realiach ziemskich. Po obejrzeniu filmu poszperałem trochę w internecie nie znalazłem żadnych informacji, by jacyś członkowie ruchu oczekiwali końca świata dlatego, że jego zepsucie osiągnęło punkt kulminacyjny i ponowne przyjście Chrystusa jest coraz bardziej realne. Jest jednak coś zastanawiającego w tym, że ludzie nie objawiający swojej wiary w Boga wyczuwają zbliżający się koniec. Swoją drogą z podobnymi przeczuciami niewierzących ludzi spotykam się coraz częściej także w Polsce.
Amerykanie przygotowują się do „apokalipsy” na serio, poświęcając wiele czasu i pieniędzy. Nawet przedstawiciele rządu zgodnie przyznają, że kryzys finansowy stworzył zagrożenie dla porządku społecznego. W niedawnym wystąpieniu w Kongresie sekretarz skarbu Tim Geithner potwierdził, że prowadzono rozmowy, czy Stany Zjednoczone powinny wprowadzić przepisy dotyczące ładu i porządku publicznego w następstwie załamania się systemu finansowego. Ostatnio odkryto też, że rząd amerykański gromadzi setki tysięcy plastikowych trumien na wypadek nagłych potrzeb.
A czy my, chrześcijanie, wiedzący przecież z najpewniejszych źródeł, że koniec świata nastąpi i że możemy go oczekiwać każdego dnia, przygotowujemy się do niego? Choć deklarujemy, że wierzymy bez zastrzeżeń Naszemu Panu to jak wyglądają nasze przygotowania? Oczywiście nie mówię o gromadzeniu żywności a o przygotowaniach duchowych, które powinniśmy prowadzić mimo, iż nas także uznano by za dziwaków. Film o ruchu „prepping” wzbudził we mnie takie refleksje.