niedziela, 30 grudnia 2012

Noworoczne postanowienia

Psychologowie radzą ostatnio w telewizji jak dotrzymywać noworocznych postanowień. Wiadomo bowiem powszechnie, że są one najczęściej jedynie życzeniami (najczęściej bynajmniej nie pobożnymi, choć zmierzają w tzw. dobrym kierunku). Coraz więcej widać i słychać nawet dowcipów na temat fiaska takich postanowień. Ludzie spinają się, napinają się i wytężają w sobie by coś zmienić. Najczęściej kończy się to tylko głęboką frustracją, skutkującą tzw. machnięciem ręką i popadnięciem jeszcze głębiej w nałóg, który zamierzali rzucić czy jeszcze większym przybraniem na wadze (w przypadku postanowień dotyczących odchudzania).
Dzisiaj dotarło do mnie jeszcze wyraźniej jakie to szczęście, że Bóg dał mi Ducha Świętego i że to On prowadzi mnie i dodaje mi sił by pełnić Bożą wolę. Nie muszę się spinać, walczyć, umartwiać w chory sposób jak czyni to wiele osób, uważających się za chrześcijan.
Nie znaczy to, że nie mam noworocznych postanowień. Tak się jakoś złożyło, że pojawiły się we mnie akurat teraz, ale przecież początek nowego roku to rzecz całkowicie umowna. Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie. A drugie podobne temu: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego. (Ewangelia Mateusza 22:37–39) – od pewnego czasu te słowa Jezusa mocno tkwią we mnie i nie jest to niczym nadzwyczajnym, powinny być żywe w każdym chrześcijaninie. Dotrzeć do sedna ich znaczenia i bezkompromisowo wcielać w życie – to moje postanowienie noworoczne.
Wbrew pozorom kochanie Boga CAŁYM sercem, CAŁĄ duszą, z CAŁEJ myśli (i CAŁEJ siły – jak dodaje ewangelista Marek) to zadanie nieoczywiste i wcale nie proste, podobnie jak miłowanie bliźniego jak samego siebie. Wiem jednak na pewno, że wypełnianie tych przykazań nie stanie się powodem mojej frustracji. Bo nie na swoich siłach polegać będę w ich wypełnianiu.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Całe stworzenie wzdycha i cierpi

Dzisiaj przyglądałem się Krynkciemu, czternastoletniemu kocurowi, którego niegdyś podarowałem w prezencie zaręczynowym mojej żonie. Nazwany przez nią tym niepowtarzalnym imieniem, niegdyś był postrachem wszystkich psów na osiedlu, a jego przynależność gatunkowa dla wielu nie była jasna ("Patrz, to ryś czy żbik?!"). Dziś z trudem powłóczy łapami a jedzenie ulubionych piersi z kurczaka nie wchodzi już dla niego w grę. Gdyby mógł mówić pewnie sporo by ponarzekał a już na pewno cichutko pojęczał.
Kiedy patrzyłem w jego zmętniałe ślepia nie mogłem nie myśleć o tych słowach: Wiemy bowiem, że całe stworzenie wespół wzdycha i wespół boleje aż dotąd. (List Pawła do Rzymian 8:22) Apostoł Paweł mówi o całym stworzeniu, nie tylko o człowieku. Ten rozdział listu szczególnie przemawia do mnie w tłumaczeniu Nowej Biblii Gdańskiej: Bo stworzenie czeka żarliwie na otwarte ukazanie się dzieci Boga. Ponieważ stworzenie nie zostało świadomie podporządkowane marności, ale dla Tego, który podporządkował, w nadziei, że to stworzenie zostanie uwolnione z niewoli deprawacji, dla chwały wolności dzieci Boga. Wiemy, że całe stworzenie wspólnie wzdycha i razem cierpi bóle porodowe aż do teraz. (8:19-22)
Dla mnie ułomna starość Krynkciego jest potwierdzeniem skażenia świata grzechem. Co będzie, gdy jak głosi Słowo Boże nastąpi "otwarte ukazanie się dzieci Boga"? Tego nie wiem ale ufam mojemu Panu, że wszystko urządzi najlepiej jak tylko można. Wiem jednak, że ja jako dziecko Boże już dziś na pewno nie będę pogłębiał tych westchnień i boleści stworzenia.
Minionego lata na podwórku dwie dziewczynki obrzuciły Krynkciego kamieniami, tak dla zabawy. Co by sobie wtedy myślał, gdyby mógł? Jako wierzący uważamy, że zajmowanie się zwierzętami czy nawet myślenie o nich jest poniżej naszej godności. Wydaje mi się, że dzisiaj wyczytałem w Biblii coś całkiem innego, że Bóg stawia przed nami wyraźnie określone zadania...
Niedawno słuchałem kazania brata Aleksandra Barkociego. Mówiąc o wypełnianiu woli Bożej przytoczył m.in. przykład człowieka, który był pijakiem i okrutnikiem. Kiedy nawrócił się z dnia na dzień, pierwszym stworzeniem, które dowiedziało się o jego narodzeniu na nowo była koza, którą ten gospodarz miał zwyczaj bić co rano po wstaniu z łóżka. Jej los nagle się odmienił - ukazało się jej dziecko Boże.

piątek, 21 grudnia 2012

To nietakt cieszyć się z Jezusa?


Po strzelaninie w Newtown (14 grudnia br. doszło tam do masakry w szkole podstawowej) postanowiono, że na znak żałoby w miasteczku nie będą pojawiały się żadne świąteczne dekoracje.
Chcę podkreślić, że mój stosunek do takich iluminacji jest – powiedzmy ogólnie – chłodny, uważam, ze są one raczej świadectwem ludzkiej pychy i źródłem napędzanej przez nią rywalizacji sąsiedzkiej i nie tylko (ostatnio także w polskim internecie mamy do czynienia z prześciganiem się polskich miast w świątecznych fajerwerkach i próbami mobilizacji ludzi, by głosowali kto jest w tym lepszy). Co innego danie wyrazu temu, że traktujemy jako coś niezwykłego i odświętnego wspomnienie przyjścia na ziemię naszego Pana, co innego nieumiarkowane wyrzucanie w błoto (pośniegowe) tysięcy, jeśli nie milionów złotych na świecące choinki i renifery przed domami.
To pewna dygresja, uderzyło mnie natomiast w decyzji władz Newtown to, że uważają, iż dla mieszkańców miasteczka świąteczne dekoracje są jedynie wyrazem radości o bliżej nie sprecyzowanym charakterze. W takim przypadku ich ograniczenie byłoby słuszne – nietaktem jest w sposób nieumiarkowany objawiać swoją radość, gdy obok nas ktoś przeżywa tragedię.
Jeżeli jednak przypomnimy sobie, że cieszymy się z bardzo określonego powodu, a jest nim fakt, że 2000 lat temu Jezus Chrystus przyszedł na ziemię, by umrzeć za nas i tym samym swoją krwią wykupić nas od śmierci wiecznej – to sprawa wygląda całkiem inaczej. Inaczej właśnie przede wszystkim dla rodzin tragicznie zmarłych. To zwłaszcza oni powinni przypomnieć sobie, że dzięki radosnemu wydarzeniu sprzed wieków ich dzieci miały szansę trafić prosto w ramiona Ojca. Bez narodzin Jezusa i jego śmierci na krzyżu nie byłoby to możliwe.

piątek, 14 grudnia 2012

Tyle łask

Ostatnio częściej myślę o tym, w jak wspaniałym czasie pozwolił mi żyć mój Pan. Na mojej szafce może stale leżeć Biblia, napisana w moim ojczystym języku, na półce mam jeszcze inne przekłady, także moja córka może mieć swoje Słowo Boże, podpisane i bardzo „własne”. Żeby tego było mało w kilka sekund mogę mieć za pomocą komputera dostęp do wielu przekładów Pisma, wyszukiwać w nich poszczególne zdania i wyrazy. Gdy to sobie uświadamiam, nie mogę wysłowić całej wdzięczności dla dobroci mojego Boga.
Takie refleksje potęgowane są ostatnio przez lekturę „Człowieka z nieba”, książki o kościele w Chinach w latach osiemdziesiątych. Wtedy (a i obecnie jest chyba niewiele lepiej) za posiadanie Biblii groziły surowe kary. Chrześcijanie uczyli się Słowa Bożego na pamięć, a do więzień przemycano im np. w bochenkach chleba pojedyncze karty, który były prawdziwym, żywym chlebem.
Niedawno dał mi też bardzo do myślenia wpis na blogu „David Wilkerson today”: Obecnie chrześcijanie żyją w czasie wielkiej światłości. Duch Święty objawił nam znaczenie wielkiego dzieła Jezusa na krzyżu i niesamowitego błogosławieństwa z Jego ofiary. Ale był okres znany jako Średniowiecze, kiedy cudowne dzieło Chrystusa było ukrywane przed światem.
Większość kazań w okresie Średniowiecza koncentrowało się na potępieniu i gniewie Bożym. Papieże i księża głosili ewangelię uczynków i ludzie wykonywali różne rzeczy, by znaleźć pokój z Bogiem. Podróżowali wiele mil, by kłaniać się relikwiom, klękać z czcią przed kamiennymi posągami, powtarzali długie modlitwy i odmawiali różaniec. Jednak wszystkie te rzeczy tylko potęgowały ich zniewolenie i wprowadzały głębszą ciemność do ich dusz.
Czy potrafię należycie doceniać Boże łaski, którymi On obdarza mnie co dnia ? Nie dość, że dał mi życie wieczne, to także w moim doczesnym życiu wyposaża mnie w warunki, w których mogę wzrastać w wierze, wychwalać Go, karmić się Jego Słowem. Czy robię z tego dobry użytek?

wtorek, 4 grudnia 2012

Jak wytrwać w ogniu krytyki?

Jaka jest reakcja naszego starego człowieka na krytykę jego poczynań? Oczywiście po pierwsze oburzenie, po drugie niechęć do jej autora, po trzecie złość i próba kontrargumentacji. Jak śmiesz mnie krytykować?! (1). Nie mam o czym więcej z tobą rozmawiać (2). Co za człowiek, nie będę tego znosił (3). Jestem najlepszy, wszystko robię dobrze! A ty co? (4).
Bardzo poruszała mnie ostatnio reakcja Mojżesza na agresywną krytykę ze strony Izraelitów, cierpiących szykany z rąk nadzorców faraona, nakładających na nich ciężary ponad siły. Faraon w reakcji na wezwanie Mojżesza by wypuścił Izraelitów z Egiptu, postanowił tak im „dołożyć”, żeby im się „odechciało głupot”.
Gdy wychodzili od faraona i natknęli się na Mojżesza i Aarona, którzy stali, oczekując ich, rzekli do nich: Niech wejrzy Pan na was i osądzi, żeście nas tak zohydzili u faraona i jego sług. Włożyliście do ręki ich miecz, aby nas zabili. Wtedy Mojżesz zwrócił się ponownie do Pana, mówiąc: Panie! Dlaczego wyrządziłeś zło temu ludowi? Dlaczego mnie tu posłałeś? Wszak od tej chwili, gdy poszedłem do faraona, aby mówić w imieniu twoim, gorzej postępuje z tym ludem, Ty zaś nie wyratowałeś ludu swego. (Wyjścia 5:20-23)
Co za reakcja Mojżesza! Zamiast „odszczekiwać się”, wdawać w polemikę i argumentować, że chciał dobrze i pełnił cały czas posłusznie wolę Boga on nic nie odpowiedział, za to zwrócił się do Pana! I to nie po to, by użalać się nad sobą i skarżyć się jak to niesprawiedliwie został potraktowany, ale po to, by wstawiać się za tymi, którzy go krytykowali! Miał przecież wszelkie przesłanki ku temu, żeby chcieć wytłumaczyć Izaelitom, że to „on ma rację” (no bo w końcu miał).
Wydaje mi się, że sedno leży w tym, że Mojżesz nie zwracał w ogóle uwagi na własne ambicje i własne „ja”. Oburzamy się na krytykę tak naprawdę dlatego, że godzi ona w nas, w pozytywny, wspaniały obraz własnej osoby, jaki pielęgnujemy w sobie. Człowiek prawdziwie narodzony na nowo nie ma już w sobie tego obrazu. Ma obraz Chrystusa, któremu jako jedynemu przyznał wszelką, całkowitą rację.
Biblia w bardzo wielu miejscach zwraca uwagę na to, że dobrze jest czekać w milczeniu na Pana (patrz Treny 3:26). Zdaj się w milczeniu na Pana i złóż w nim nadzieję. Nie gniewaj się na tego, któremu się szczęści, Na człowieka, który knuje złe zamiary! (Psalm 37:7). Jak nie otwierać niepotrzebnie swoich ust? Chyba już na to odpowiedziałem.