Mnie osobiście zdarza się zajrzeć do jakiegoś artykułu,
którego tytuł sugeruje odniesienia do wiary i duchowości. Pod nim z reguły
trafiam na komentarze. Co dalej? Nie czytać, żeby się nie denerwować? Bądźmy
szczerzy, z reguły trafimy tam na steki wierutnych bzdur i mimowolnego chwalenia
się dyskutantów swoją ignorancją. Jak postąpić z tym, co już z tego mimowolnie przeniknęło
do naszego wnętrza? Stajemy wtedy przed wyborem jednej z dwóch dróg – albo
zignorować wszystko i czym prędzej zamknąć przeglądarkę, powtarzając sobie, że
nigdy nie wytłumaczymy przecież wszystkim wszystkiego, albo jednak próbować
wtrącić swoje trzy grosze. Żeby było jasne – zakładam, że nie ponoszą nas
emocje polemiczne. Uważam, że chrześcijanin, jeżeli już chce wtrącić się do
takiej dyskusji publicznej powinien kierować się jedynie motywacją
nakierowywania kogoś na prawdę Słowa Bożego i tylko z nim konfrontować treść
artykułu czy czyjejś wypowiedzi.
Szczególną sytuacją jest napotkanie na coś, co godzi w
chwałę i Imię naszego Pana. Moim zdaniem dziecko Boże musi wtedy jednoznacznie
i bezwzględnie stanąć w obronie czci swojego Ojca, wzorując się na postawie
Jezusa.
Czy warto tak postępować, czy jest sens? Sam zadawałem sobie
do niedawna często to pytanie. Przecież nie poprawię wszystkich błędów
niewierzących ludzi, nie mających poznania Boga a wygadujących co im ślina na
język przyniesie, czy raczej co klawisze podpowiedzą. Szkoda nerwów – myślałem.
Kilka dni temu jednak zdarzyły się dwie rzeczy, które zmieniły
moje myślenie w tej kwestii. Jakiś czas temu na Facebooku „polubiłem” stronę,
której nazwa sugerowała biblijne poglądy. Niebawem przed moje oczy „wjechał”
plakat zachęcający do jawnego bałwochwalstwa. Uważając, że nie mogę przejść
obok tego bezczynnie dodałem swój krótki komentarz, później ograniczyłem się do
kilkukrotnego zacytowania Słowa Bożego. Spotkało się to z agresywną reakcją tamtejszych
„bywalców” i już miałem na dobre opuścić tę stronę i nigdy więcej tam nie
zajrzeć gdy nagle ktoś napisał krótkie „Dziękuję za wyjaśnienia. Będę pamiętać
o tym.” Wow! Jeżeli ktoś zobaczył dzięki mnie prawdę Słowa Bożego to czy nie
było warto?! Nawet gdy była to jedna osoba?
Drugim wydarzeniem było świadectwo, złożone niedawno w moim
zborze. Brat, który tuż przed swoim nawróceniem poszukiwał Boga, w którego
sercu zaczęły rodzić się wątpliwości co do sensu dotychczasowego życia natknął
się w internecie na dyskusję, w której ktoś pisał „jak Słowo Boże” i –jak sam
mówił– wskazało mu to kierunek do zbawienia.
A więc czy warto? Dla mnie to już pytanie
retoryczne. Co nie oznacza oczywiście, że od tej chwili poświęcę cały czas na
zaczepianie ludzi w internecie. Niewykluczone nawet, że będę zabierał głos w dyskusjach
rzadziej niż do tej pory, jednak na pewno z większą wiarą, miłością i nadzieją, że Pan przyzna się do moich słów i zechce ich użyć na swoją chwałę. Czy nie powinienem użyć wszelkich moich sił, umiejętności, okazji do sławienia mojego Pana? Czy nie o to chodzi w największym przykazaniu, wskazanym przez Jezusa: Będziesz tedy miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej
duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej (Marek 12:30)?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz