Jonasza, syna Amittaja, doszło słowo Pana tej treści: -
Wstań, idź do Niniwy, tego wielkiego miasta, i mów głośno przeciwko niej, gdyż
jej nieprawość doszła do mnie. Lecz Jonasz wstał, aby uciec sprzed oblicza Pana
do Tarszyszu. – przeczytałem dziś rano w Księdze Jonasza (1;1–3). Czy Jonasz
naprawdę uważał, że Bóg nie zobaczy go w Tarszyszu czy w drodze doń? Przecież
był to mąż Boży, zapewne doskonale znający Torę, wiedzący, że Bóg jest
wszechobecny. Jonasz nie był żadnym bałwochwalcą, uważającym, że bożek widzi go tylko wtedy, gdy on znajduje się w zasięgu jego wyrzeźbionych w drewnie oczu.
Kiedy zastanawiałem się nad tym, stwierdziłem, że często my
(ja) także chcemy uciekać przed Bożym obliczem, Bożym wzrokiem, Bożym Słowem,
które nas pali, jest czymś, co może zburzyć nasze plany, nasz spokój. Może każe
robić coś na co nie mam ochoty i wtedy dla „odświeżenia myśli” mogę wybrać się
w podróż do jakiegoś Tarszyszu. Dużo wrażeń w podróży, zamęt, gwar, nowi ludzie
– może to zagłuszy Boży głos.
Ale podróż jest tu przecież symboliczna i całkowicie
zbyteczna. Tak samo uciekać przed obliczem Pana można w telewizję, w książkę, w
tzw. zabawę, w sen. No właśnie, Jonasz też w końcu poszedł spać w środku
sztormu, bo uznał, że to będzie najpewniejsza ucieczka przed tym, co i tak
dopada go na morzu – Jonasz zaś zszedł na sam dół okrętu i zasnął twardym snem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz