wtorek, 11 września 2012

Jestem dzieckiem Bożym, jestem dzieckiem Bożym, jestem dzieckiem Bożym…


Takie zadanie, polegające na przepisaniu sto razy powyższego tekstu powinienem sobie zadać. Ostatnio uświadomiłem sobie bowiem z jakim trudem przychodzi mi wierzyć w to, że Bóg traktuje mnie jak swoje dziecko, teraz, kiedy przyjąłem z wiarą ofiarę Jezusa Chrystusa, Jego Syna. I że kocha mnie właśnie jako swoje dziecko.
Oczywiście taką postawę łatwo wytłumaczyć (sobie) i może być to nawet tłumaczenie „szlachetne”. No bo przecież jestem niegodny, bo jestem grzesznikiem itp., itd. Tak naprawdę jednak takie tłumaczenia są przeciwne woli Bożej, są zakłamaniem. On jednoznacznie powiedział poprzez natchnionego apostoła Pawła (list do Galacjan 4:5–7) Aby wykupił tych, którzy byli pod zakonem, abyśmy usynowienia dostąpili. A ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze! Tak więc już nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, a jeśli synem, to i dziedzicem przez Boga.
Jak mogę zatem wątpić w miłość Bożą wtedy gdy upadam? Przecież sam jestem ojcem i dobrze wiem, że moja miłość do mojego dziecka nie jest w stanie zmienić się, niezależnie od tego jakie błędy by popełniło, jak by się źle nie zachowało. Dlaczego śmiem uważać, że miłość Boża do swoich dzieci jest inna, po prostu niedoskonała? Zatem moja miłość jest doskonała, Boża nie?!
Jezus doskonale wiedział, że taki będzie tok naszego rozumowania i takie drogi naszej niewiary. Przecież właśnie te słowa są odpowiedzią na to: Czy jest między wami taki człowiek, który, gdy go syn będzie prosił o chleb, da mu kamień? Albo, gdy go będzie prosił o rybę, da mu węża? Jeśli tedy wy, będąc złymi, potraficie dawać dobre dary dzieciom swoim, o ileż więcej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy go proszą. (Ewangelia Mateusza 7:9-11)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz