Takie zadanie, polegające na przepisaniu sto razy powyższego
tekstu powinienem sobie zadać. Ostatnio uświadomiłem sobie bowiem z jakim
trudem przychodzi mi wierzyć w to, że Bóg traktuje mnie jak swoje dziecko,
teraz, kiedy przyjąłem z wiarą ofiarę Jezusa Chrystusa, Jego Syna. I że kocha
mnie właśnie jako swoje dziecko.
Oczywiście taką postawę łatwo wytłumaczyć (sobie) i może być
to nawet tłumaczenie „szlachetne”. No bo przecież jestem niegodny, bo jestem
grzesznikiem itp., itd. Tak naprawdę jednak takie tłumaczenia są przeciwne woli
Bożej, są zakłamaniem. On jednoznacznie powiedział poprzez natchnionego
apostoła Pawła (list do Galacjan 4:5–7) Aby wykupił tych, którzy byli pod
zakonem, abyśmy usynowienia dostąpili. A ponieważ jesteście synami, przeto Bóg
zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze! Tak więc już
nie jesteś niewolnikiem, lecz synem, a jeśli synem, to i dziedzicem przez Boga.
Jak mogę zatem wątpić w miłość Bożą wtedy gdy upadam?
Przecież sam jestem ojcem i dobrze wiem, że moja miłość do mojego dziecka nie
jest w stanie zmienić się, niezależnie od tego jakie błędy by popełniło, jak by
się źle nie zachowało. Dlaczego śmiem uważać, że miłość Boża do swoich dzieci
jest inna, po prostu niedoskonała? Zatem moja miłość jest doskonała, Boża nie?!
Jezus doskonale wiedział, że taki będzie tok naszego
rozumowania i takie drogi naszej niewiary. Przecież właśnie te słowa są
odpowiedzią na to: Czy jest między wami taki człowiek, który, gdy go syn będzie
prosił o chleb, da mu kamień? Albo, gdy go będzie prosił o rybę, da mu węża?
Jeśli tedy wy, będąc złymi, potraficie dawać dobre dary dzieciom swoim, o ileż
więcej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy go proszą.
(Ewangelia Mateusza 7:9-11)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz